Podróż tramwajem staje się koszmarem. Szczególnie jeśli jedziemy wagonami starego typu. Dlaczego? Bo odległość między krzesłami pasażerów to zaledwie kilkanaście centymetrów, a poręcze są zbyt nisko zamontowane.
Każdy chciałby podróżować nową i wygodną PESĄ. Tymczasem większość pasażerów warszawskich tramwajów skazanych jest na jeżdżenie zdezelowanymi wozami nazywanymi przycinakami. Doskwiera w nich brak ogrzewania, okna się nie domykają, w drzwiach nie ma "ciepłego guzika". W dodatku pasażerowie tych tramwajów w dziwny sposób muszą siadać na krzesłach. Bokiem, układają kolana pod brodą, tyłem do okien. Dlaczego? Bo krzesła w starych tramwajach są tak blisko siebie poustawiane, że nie ma co zrobić z nogami! Odległość między siedzeniami to zaledwie kilkanaście centymetrów.
Ale nie dość tego! Pasażerowie, którzy podróżują stojąc, ledwie mogą się trzymać poręczy. Wysokie osoby muszą uważać na głowę, a tym średniego wzrostu trudno się złapać czegokolwiek, aby utrzymać równowagę. Umieszczone na oparciu fotela rurki są na wysokości kolan, więc trzeba niemal przykucać, by z nich korzystać. Można też złapać się uchwytu pod oknem, ale wtedy będziemy trzymali łokieć na głowie siedzącego pasażera. - Szkoda gadać - żali się Norbert Przybyła (21 l.), mechanik jeżdżący tramwajami do pracy. - Jestem skazany na te wagony, bo takie często kursują na mojej trasie. Jak mam się złapać poręczy, to leżę na czyjejś głowie - mówi.
- Wozy będą stopniowo wymieniane. Ogłosiliśmy przetarg na 180 nowych tramwajów - tłumaczy Teresa Kotwica z TW. - Obecnie najstarszych tramwajów jeździ po Warszawie jeszcze 239. Nie mogę dokładnie powiedzieć kiedy zostaną wycofane - dodaje.
Jedynym rozwiązaniem tego byłoby ich przebudowanie. Tramwajarze nie mają zamiaru tego robić. Więc dopóki do stolicy nie przyjadą nowe wagony, jesteśmy zmuszeni do podróżowania w niewygodnych i często bolesnych pozach.