Za kulisami Europarlamentu

2009-07-19 18:30

Simon Taylor, brytyjski dziennikarz, zdradza polityczną kuchnię Parlamentu Europejskiego.

"Super Express": - Po wyborze Jerzego Buzka na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego zapanowała w Polsce euforia. Jak wygląda to z punktu widzenia kogoś, kto obserwuje brukselską politykę od kuchni?

Simon Taylor: - Oczywiście, lepiej tę funkcję mieć, niż jej nie mieć. Nie dziwi, że politycy z ugrupowania kandydata prezentują to jako sukces. Z biegiem czasu będziecie jednak coraz bardziej sceptyczni i zrozumiecie, że pewne oczekiwania wobec przewodniczącego zostały rozbudzone nadmiernie, a nie będą miały szans być spełnione.

- Wiele osób porównuje stanowisko Buzka w Brukseli do roli pełnionej np. przez marszałka polskiego Sejmu.

- Niestety, tak się to nie przekłada. Szef Europarlamentu to funkcja raczej ceremonialna, symboliczna. Będzie otwierał posiedzenia, reprezentował tę instytucję w spotkaniach z władzami różnych państw. Nie możecie jednak mieć złudzeń. To znacznie mniej istotna funkcja niż szef Komisji Europejskiej bądź NATO. O to stanowisko walczył do niedawna szef polskiej dyplomacji. I nieprzypadkowo okazało się to znacznie trudniejsze niż przewodzenie Europarlamentowi. Przedstawiciele nowych krajów członkowskich byli w stanie sięgnąć po to, co chciały odpuścić najsilniejsze kraje europejskie.

- Polacy cieszą się z funkcji bez znaczenia?

- Nie do końca. Przewodniczący ma pewne wpływy kuluarowe. Wiele zależy od jego osobowości i tego, jakim jest politykiem. Prawdziwa, realna siła w Parlamencie Europejskim leży jednak wewnątrz frakcji politycznych: ludowców (EPP), socjalistów (S&D) bądź liberałów (ALDE). To one o wszystkim decydują. Przewodniczący Europarlamentu jest zaś skazany na rolę marionetki, figuranta. Musi wypowiadać się w imieniu nie swoim, ale całego Parlamentu. I to go niewątpliwie krępuje. Jeżeli najważniejsze grupy polityczne dojdą do porozumienia w kwestii np. budżetu, to jego wystąpienia i głos mają swoją siłę. Ale źródło tej siły leży we frakcjach, nie zaś instytucji szefa Parlamentu.

- Liderzy frakcji mają zatem większe znaczenie, niż będzie miał Jerzy Buzek?

- To niewątpliwie bardzo wpływowe postaci, ale trudno zmierzyć, czy bardziej istotni niż przewodniczący. W tym też tkwi różnica między parlamentami krajowymi a Europarlamentem. W Niemczech czy Anglii szef Parlamentu ma zdecydowanie silniejszą pozycję niż w Brukseli. Tych różnic jest zresztą więcej. Siła przywódców frakcji jest wypadkową tego, na ile duże i na ile zjednoczone są te grupy. Im większa frakcja, tym w oczywisty sposób więcej znaczy. Z drugiej strony jest jednak bardziej podzielona. Paradoksalnie nie musi zatem być tak, że personalnie najsilniejszą pozycję ma szef ludowców bądź socjalistów. Najważniejsze są frakcje jako całość, a nie poszczególne stanowiska.

- W Europarlamencie mamy też aż 14 wiceprzewodniczących. Czy to pokaźne grono ma coś do powiedzenia?

- Ich polityczna władza jest niewielka. Pełnią jednak istotną rolę administracyjną. Zasiadają w biurze, które podejmuje decyzje, np. dotyczące zakupu i wynajmu budynków, decyduje o wynagrodzeniach i premiach posłów… Dlatego wielu frakcjom zależy na tym stanowisku. Posiedzenia tego biura to także dobre źródło informacji. A siła w Europarlamencie to często siła kuluarowa. O tym, że nie jest to pozycja bez znaczenia, świadczy fakt, że na tle walki o miejsce wiceprzewodniczącego doszło do pierwszego konfliktu w ramach nowej frakcji Konserwatystów i Reformatorów. Michał Kamiński (PiS), choć miał być oficjalnym kandydatem frakcji, musiał ustąpić Brytyjczykowi Edwardowi McMillanowi-Scottowi.

- W Polsce pojawiły się komentarze, że w zamian za stanowisko przewodniczącego stracimy szanse na szefowanie komisjom Europarlamentu. Na ile kosztowna może być ta cena?

- Szefowie najważniejszych komisji mają nieco większe znaczenie niż szefowie komisji w większości parlamentów krajowych. Znów - nie jest ono oficjalne. Ale doświadczenie pokazuje, że jeżeli są sprytni i sprawni politycznie, to mogą przeprowadzić własny punkt widzenia. Komisje nie oddają zresztą rozkładu sił w Parlamencie. Często służą popisaniu się przez konkretnych posłów przed wyborcami bądź zadaniom, które chcą zrealizować. Stąd mamy nadreprezentację Zielonych w komisji ochrony środowiska, nadmiar ludowców w komisji przemysłu, socjalistów w komisji ds. zatrudnienia.

- Co wskazałby pan jako główną różnicę miedzy Parlamentem Europejskim a parlamentami krajowymi?

- Jego rola jest naprawdę istotna w dziedzinach takich, jak rynek wewnętrzny, ochrona środowiska. Problemem Europarlamentu jest jednak to, że jest on rozmyty. Nie ma w nim jasnego, czytelnego podziału na rządową większość i opozycyjną mniejszość, co jest też problemem dla wyborców. Parlament nie wybiera tu "rządu", a więc Komisji Europejskiej, nie ma na nią demokratycznego wpływu. Zwrócił na to zresztą uwagę niemiecki Trybunał Konstytucyjny. Dla Europarlamentu znacznie lepiej jest wypracować wspólne stanowisko i consensus, bo wtedy siła presji na szczyty przywódców państw UE bądź Komisję jest znacznie większa.

Simon Taylor

Brytyjski publicysta "The European Voice" i brukselski korespondent "The Economist"

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki