W sobotę wieś Zamch pożegnała w ostatniej drodze córki i ich kata, którego tak kochały i tak mu wierzyły. Zabił je ciosami siekiery i noża w nocy z poniedziałku na wtorek, a potem się powiesił.
Jak opowiadają mieszkańcy wsi, tego wieczora dużo wypił. Zareagował tak na rozpad swojego małżeństwa. Ale dlaczego wpadł w szał i podniósł rękę na własne dzieci? Do tej chwili wydawał się troskliwym ojcem.
- Jak Adam wracał z pracy z Niemiec, córki nie odstępowały go na krok. Wszędzie razem, za rączkę - starszy mężczyzna chowa twarz w dłoniach.
Do małego kościoła w Zamchu przyszły setki ludzi. Zaledwie tydzień wcześniej Laura uśmiechnięta i szczęśliwa w tym samym miejscu szykowała się do Pierwszej Komunii Świętej. Teraz leżała w trumnie, podobnie jak jej siostra, ze zmasakrowaną siekierą głową.
- Otaczamy te trumny z bólem, prosząc o życie wieczne dla tej trójki, która tak tragicznie odeszła do Pana - powiedział w kazaniu ks. Wiesław Pokora po raz pierwszy i ostatni wspominając o tym, że chowane są trzy osoby.
O dzieciobójcy Adamie K. więcej nie mówił. Przypomniał, że we wtorek, w dzień, w którym znaleziono ciała dziewczynek i ich mordercy, w domu parafialnym pojawił się ptaszek. Mówi się, że ptaki pod ludzkimi strzechami przynoszą nowiny.
- Tak porażającej się nie spodziewałem. Na pewno nie ogarniemy rozumem tej tragedii. Pozostanie na zawsze znakiem zapytania - duchownemu łamał się głos.
Nie otwierano trumien - widok małych potwornie okaleczonych ciałek byłby zbyt porażający. Takie pożegnanie mogłoby wręcz zabić ich matkę, Małgorzatę K. (29 l.), ledwo żywą od bólu i płaczu.
W drodze na cmentarz musieli wspierać ją bliscy. Już nigdy nie zobaczy swoich córek. A w dodatku odwiedzając ich grób, będzie musiała patrzeć także na pomnik ich ojca zabójcy.