Może trzeba Ameryce zacząć mówić "NIE!"

2011-05-27 21:04

Foto: Mariusz A. Wolf O szansach na zniesienie wiz i "polskich obozach” rozmawiamy z Alexem Storożyńskim, prezesem nowojorskiej Fundacji Kościuszkowskiej W związku z wizytą Baracka Obamy w Polsce znów odżyły nadzieje części Polaków na zniesienie wiz do Stanów. Czy to naprawdę jest taka ważna sprawa?– Oczywiście, że tak. Chodzi tutaj o godność, wzajemny szacunek i partnerstwo. Dlaczego mój kolega, gen. Roman Polko może polecieć do Iraku i walczyć za wolność amerykańską, ale nie może zobaczyć Statui Wolności bez wizy?

Może trzeba Ameryce zacząć mówić NIE! - 4785

i

Autor: Archiwum serwisu, Może trzeba Ameryce zacząć mówić "NIE!"

Przez tyle lat nie udało się tego załatwić, dlaczego ma się to udać akurat teraz?
– Dawniej Polacy przyjeżdżali do Stanów do pracy, ale teraz świat jest już inny. Polacy mogą pracować gdzie chcą, mogą pojechać dokądkolwiek w Europie bez wizy. Zresztą w tej chwili już mniej niż 3 procent Polaków przekracza w Stanach termin swojej wizy. Różnica jest znaczna i coś pokazuje.

Przecież ambasada amerykańska i urzędnicy na granicach też muszą to widzieć, a jednak nic z tym nie robią. Dlaczego?
– Są w Ameryce politycy – na przykład w Nowym Jorku sen. Charles Schumer – którym nie zależy na zmianach. On lubi przychodzić na polskie imprezy, ale kiedy ma o coś powalczyć dla Polaków, to znika. A jest w tej chwili bardzo ważną figurą – przewodniczącym Judiciary Subcommittee on Immigration, Refugees and Border Security (senackiej podkomisji ds. imigracji, uchodźctwa i bezpieczeństwa granic). Ma zdolność inicjatywy ustawodawczej, ale nic w tym kierunku nie robi. Trzeba mu więc pokazać, że jeżeli będzie nas ignorował, to będzie go to kosztowało.

Dlaczego nas ignoruje?
– Nie wiem. Pewnie za mało hałasu wokół tego robimy.

Są państwa, które płacą wielkie pieniądze lobbystom w Waszyngtonie. Czy nasz kraj też powinien tak robić?
– Oczywiście! Nie wolno patrzeć na to jak na opłacanie kogoś, ale jak na inwestycję. Wiadomo, jak wielki lobbying mają Żydzi, oni płacą potężne pieniądze. Ale nie tylko oni. Na przykład Egipt – mają w Stanach ponad stu lobbystów, którzy załatwiają dla tego kraju miliardy. Czy Pakistan… Kiedy prezydent USA prosi Polskę o pomoc, to Polacy zawsze mówią „tak”. A może najpierw trzeba powiedzieć „nie”! I zapytać: Przepraszam, a co pan dla nas zrobi?

Odmówić prezydentowi USA?
– Naturalnie. Można i trzeba. Bo inaczej to nie jest partnerstwo. W każdej umowie biznesowej, czy nawet w małżeństwie musi być trochę bólu po obu stronach. No bo jeżeli jedna strona ma zysk, a drugą boli, to co to za partnerstwo?

Część z naszych Czytelników zna cię bardzo dobrze, ale nie wszyscy…
– Urodziłem się w USA, na Brooklynie, ale moi rodzice przyjechali z Polski – ojciec ze Lwowa, matka też była z kresów i nie mogli wrócić do Polski po II Wojnie Światowej. Ojciec walczył w Normandii, dziadek od strony matki pod Monte Cassino. Po wojnie znaleźli się w Londynie, a że nie dostali wizy do Stanów, wyjechali do Argentyny i tam się pobrali. Ostatecznie do USA przyjechali w 1957 roku. Z polskiej dzielnicy wyprowadzili się, jak miałem dwa lata i przenieśli się na Rockaway Beach, dzielnicy wówczas irlandzkiej. Tam chodziłem do szkoły katolickiej St. Francis de la Sales, gdzie chodziły głównie irlandzkie dzieci, które co prawda naśmiewały się czasem z mojego nazwiska i polskich zwyczajów, ale przyjaźniłem się z nimi. Kiedy miałem 15 lat umarł mój tato. Później skończyłem nauki polityczne na Columbia University, a studiowałem dzięki stypendium Fundacji Kościuszkowskiej, dlatego dziś staram się jakoś odpłacić Fundacji za jej pomoc.

Fundacja ma chyba szczególne miejsce w twoim sercu…
– Tak, gdyby nie ona, to pewnie nie skończyłbym uniwersytetu i prawdopodobnie nie zostałbym dziennikarzem. Jako reporter pracowałem w „Daily News” i w „New York Sun”. Polonia pomogła mi, kiedy byłem w potrzebie i teraz staram się zbierać fundusze, aby mogły kształcić się następne pokolenia młodych Polaków. Ale naturalnie nie tylko Fundacja miała wpływ na kształtowanie się mojego poczucia polskości. Kiedy byłem mały, rodzice brali mnie na spotkania weteranów. Tam słuchałem opowieści o przedwojennej Polsce, o ich bólu po utracie kraju bedącego wtedy pod władzą sowiecką. Później sam pojechałem do Polski, do Krakowa, na kurs języka polskiego. I tak zakochałem się w kraju, w tym, że znalazłem swoje korzenie i... w polskich dziewczynach, że zostałem na dwa lata.

Twój polski jest bardzo dobry?
– Wcześniej nie mówiłem wiele, ale po pobycie w Polsce moja znajomość języka znacznie się polepszyła.

Wiesz, że część osób widzi w twojej działalności aspiracje polityczne?
– To, co robię to nie polityka, a edukacja. Dla mnie nie ma znaczenia czy ktoś jest demokratą czy republikaninem, czy z PiS czy z Platformy, czy prawicowy czy lewicowy, gdzie się modli. Dla mnie ważne jest tylko czy dba o polskość, to jest dla mnie ważne.

Stąd tak mocne włączenie się do walki z określeniem „polskie obozy koncentracyjne”?
– Jako dziennikarz, zawsze wiedziałem, że to się nie zmieni, jeżeli zmiany nie będą dokonane w „style books”, czyli w wewnętrznych podręcznikach, które ma każda większa redakcja. Od wielu lat mówiłem dyplomatom, że to jest jedyna droga do zmian. Podpowiadałem też, aby pisano petycje, jednak tego nie podchwycono. Dlatego od kiedy zacząłem pracę w Fundacji pomyślałem, że przecież my możemy to zrobić. Pamiętam, że widziałem kiedyś film zrobiony w Kanadzie, w którym były wywiady z tamtejszymi nastolatkami. Tym dzieciom zadano proste pytanie: kto zbudował obozy koncentracyjne? I te dzieci sądziły, że skoro były to polskie obozy, to przecież musieli je zbudować Polacy. Można ten film zresztą znaleźć w internecie…

Ale walka, mimo sukcesów, nie jest jeszcze skończona.
– Musimy walczyć z każdą redakcją po kolei. Przekonaliśmy już „Wall Street Journal”, „San Francisco Chronicle”, „New York Times”, wciąż wysyłam listy do Associated Press, bo z jej źródeł korzysta wiele mediów. Jak się uda ich przekonać, to będzie wielki sukces. Ale o to musimy dbać wszyscy, nie tylko Fundacja.

rozmawiał Mariusz A. Wolf

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki