Prawo to moja pasja, a w USA znalazłem się przez przypadek

2013-10-06 15:00

Sławek Platta jest zarządzającym partnerem w kancelarii The Platta Law Firm, która mieści się niedaleko Wall Street na dolnym Manhattanie. Pan Sławek ukończył studia prawnicze w Polsce (tytuł magistra prawa kanonicznego oraz cywilnego), jak również zdobył tytuł magistra prawa ze specjalnością prawa porównawczego na Uniwersytecie im. Fredrica G. Levina na Florydzie. W USA miał zostać tylko chwilę, aby zdobywać doświadczenie... Jednak jego losy potoczyły się zupełnie inaczej. Dziś pan Sławek Platta opowiada Czytelnikom "Super Expressu", jak realizował się jego amerykański sen.

Do Stanów przyleciałem przez przypadek - na stypendium

Był to czysty przypadek. Ukończyłem dwa wydziały prawa w Warszawie oraz Wydział Prawa Amerykańskiego na Uniwersytecie Warszawskim i wtedy otrzymałem stypendium na studia prawne na University of Florida, Levin College of Law. Decyzja o przylocie była bardzo związana z moimi studiami - chciałem kontynuować edukację prawną i pomyślałem wtedy, że Stany są miejscem o zupełnie odrębnym od europejskiego systemie prawnym, w którym wcześniej nie miałem okazji praktykować. To stypendium otrzymane z Wydziału Prawa University of Florida otworzyło mi drogę do późniejszej kariery w Nowym Jorku.

To był urlop

Lot do USA był moim pierwszym długo wyczekiwanym urlopem.

A zaczęło się tak. Będąc jeszcze w Polsce na studiach, od kilku lat nie miałem wolnego czasu. Lecąc do Stanów, byłem tak szczęśliwy, że w końcu nieco odsapnę. Kiedy studiowałem w Warszawie na dwóch wydziałach prawa, pracowałem również bardzo dużo dla USAID (United States Agency for International Development). Faktycznie poza nauką i pracą nie było przez te pięć lat studiów czasu na urlop. Tak że zawsze śmieje się, mówiąc, że lot do USA był moim pierwszym urlopem. Potem było międzylądowanie w Chicago - pierwsze długie limuzyny na lotnisku, duża wilgotność powietrza - czuć było, że to już nie Polska. Potem docelowe lądowanie, parę godzin później na Florydzie. Tu już czekał na mnie profesor prawa z University of Florida, który udzielił mi gościny przez kolejnych parę dni w domu ze swoją rodziną. Pierwsze chwile na Florydzie były szalenie odmienne od tego, co było dla mnie warszawską codziennością. Cała kadra profesorska na Florydzie była szalenie uczynna i miła, dla tego młodego wówczas chłopaka z Warszawy, który stawiał swoje pierwsze kroki w USA. Z tego, co pamiętam, początek był zdecydowanie miły.

Gdy otworzyłem swoją kancelarie prawniczą, wiedziałem, że w Stanach zostanę na zawsze.

Pracowałem dla innych

Zanim jednak ten moment nastąpił, pracowałem dla innych firm prawnych. Praca ta pozwoliła mi na zdobycie dużego doświadczenia, ale brakowało mi możliwości większego wpływu na lepsze, moim zdaniem, prowadzenie spraw. To właśnie udało mi się osiągnąć w momencie, kiedy stałem się swoim własnym szefem. Nie było lekko, a nawet mogę śmiało powiedzieć, że było szalenie trudno rozpocząć pracę na własny rachunek. Satysfakcja z sukcesów oraz obranej drogi wynagrodziła to z czasem ogromnie. Wtedy właśnie poczułem, że Stany są miejscem, gdzie może być naprawdę fajnie. Po początkowych trudach każdego imigranta zobaczyłem, że ten kraj pozwala się faktycznie rozwinąć, jeśli tylko ktoś ma dobry pomysł, chęci, zapał i determinację. Tej ostatniej mi nie brakowało - nie było u mnie nigdy miejsca na porażkę.

W realizacji amerykańskiego snu pomogła mi ciężka praca

Na początku wydało się nawet, że była to syzyfowa praca. Pracując dla innych kancelarii, od zawsze zajmowałem się sprawami związanymi z wypadkami budowlanymi. Są one najbardziej skomplikowane do prowadzenia, ale też przynoszą najlepsze efekty. Po tym jak odszedłem ze swoimi klientami od mojego ostatniego pracodawcy (jednej z renomowanych firm adwokackich na Manhattanie), musiałem przede wszystkim udźwignąć ciężar finansowy otwarcia własnej kancelarii. Wymagało to wcześniejszego solidnego przygotowania zaplecza bankowo-finansowego. Faktycznie postawiłem całe swoje życie i karierę na jedną kartę. Zarówno finansowo, jak i profesjonalnie. Jednak nigdy myśl o porażce nie potrafiła mnie zatrzymać. Wiedziałem, że tylko prąc do przodu, jestem w stanie pokonać ubezpieczalnie oraz ich prawników. Nie było to łatwe, zważywszy że firmy te dysponują nieograniczonymi środkami finansowymi. Proszę pamiętać, że przemysł ubezpieczalni w USA liczy się w trylionach dolarów. Bardzo ciężko jest się przeciwstawić takiej maszynie. Ja stwierdziłem jednak, że aby mieć przynajmniej szansę, to muszę być od tych firm znacznie lepiej przygotowany technicznie do prowadzenia spraw. W tym celu spędziłem pierwsze pół roku, pracując w ciągu dnia, a skanując wszystkie swoje akta sądowe w nocy. Pracowałem po 15-16 godzin dziennie. Zawsze śmiałem się, że zaczynam drugą zmianę, kiedy moi koledzy z biura szli do domu, a ja zostawałem po godzinach, żeby skanować akta. W ciągu tego pół roku zeskanowałem ponad 50 tysięcy stron. Kiedy skończyłem, mój system produkcji dokumentów był doskonały, bardzo szybki i dawał mi dostęp do wszelkich dokumentów w każdym miejscu na świecie. Teraz byłem już gotowy na pierwsze procesy. Potem przyszły za tym wygrane, respekt moich przeciwników, uznanie u sędziów i wdzięczność klientów. To ostatnie było największą nagrodą dla mnie.

Kocham prawo i to, co robię

Czuje się człowiekiem spełnionym. Kocham prawo i to, co robię. Ale największe zadowolenie mam, kiedy widzę radość, szczęście i ulgę na twarzach klientów. Ulgę, że proces się zakończył i że wygraliśmy po raz kolejny. Nigdy nie zapomnę pierwszego swojego wygranego procesu (werdyktu) w Suffolk County. Jest to jedna z najbardziej konserwatywnych counties w Nowym Jorku. Najtrudniejsza do wygrania odszkodowania również. Dostałem tam do prowadzenia proces o wypadek samochodowy. Mój ówczesny pracodawca powiedział mi, że jak ubezpieczalnia zaoferuje mojemu klientowi 40 tysięcy, to żebym to wziął od razu. Zaoferowali 10 tysięcy. Powiedziałem klientce, żeby tego nie brała, bo ma naprawdę niewiele do stracenia. Po dwóch tygodniach szalenie ciężkiego procesu i bardzo dokładnego wyboru jury wygraliśmy tą sprawę i klientka otrzymała ponad $ 200 tysięcy... za naderwane ścięgno, bez żadnej operacji. Ta wygrana pokazała mi samemu, że mimo trudnych warunków w sądzie trzeba iść do przodu, nie oglądać się za siebie i wierzyć w wygraną. Moja klientka powiedziała mi po procesie, że chyba cieszyłem się bardziej niż ona. Myślę, że mogła mieć rację...

Pracę stawiam na pierwszym miejscu

Praca, praca, praca, tak obecnie wygląda mój zwyczajny dzień. To już chyba tak zawsze będzie. Ale jak wcześniej wspomniałem, kocham to, co robię. Tworzenie nowego prawa i dawanie ludziom szansy na odzyskanie ich utraconego przez wypadek życia i zdrowia jest czymś, co powoduje, że nie czuję zmęczenia. Każdy nowy dzień jest nowym wyzwaniem - dla mnie, moich pracowników, jak również moich klientów. Oni naprawdę mają trudne życie, które wiedzie na końcu do wygranej. Wygranej, która z kolei zmienia ich życie w całości... na lepsze.

Chciałbym otworzyć drugą kancelarię w Polsce

Marzę o tym, aby w kraju, z którego pochodzę, otworzyć The Platta Law Firm. Właśnie tak, chciałbym otworzyć drugą kancelarię w Polsce. Również zajmującą się wypadkami. Tam kwestia odszkodowań niestety dopiero raczkuje, ale jest szansa, żeby to rozwinąć. Kwoty odszkodowań są na razie boleśnie małe. Może właśnie dlatego o tym myślę. Żeby tym ludziom, którym tragiczne wypadki zmieniły życie, móc pomóc - żeby to nie system ubezpieczeń wygrał, tylko zwyczajny człowiek. O tym bardzo często zapominamy, na co dzień - system ubezpieczeniowy, reforma prawa wypadkowego to są hasła, które słyszymy na co dzień. Za nimi niestety kryje się potężny przemysł na zimno kalkulujący swoje zyski - nigdy straty. Niestety na zimno, ponieważ człowiek w tym systemie istnieje tylko w reklamach. One mają nas zachęcić do wykupienia polisy - potem już jest tylko walka - walka z ubezpieczalnią o to, aby to, co sprawiedliwe, nastąpiło. Ubezpieczalnie nigdy nie robią nic dobrowolnie, dopiero niezależne jury powoduje, że one się boją ryzyka i większych niż na zimno kalkulowanych strat. Nie ma tu miejsca na uczucia - współczucie jest tylko u jurorów. To dzięki nim istnieje jeszcze sprawiedliwość.

Trudno samemu odpowiedzieć sobie na pytanie dotyczące sukcesów

Tu chyba wszystkich zaskoczę. Największy dla mnie sukces był niekoniecznie największą wygraną. W 2011 roku udało mi się zmienić prawo obowiązujące w Nowym Jorku po zaciekłej walce w sądach apelacyjnych o to, aby mój klient miał prawo do odszkodowania. Tak, dobrze państwo przeczytali. Mój klient, w momencie kiedy przyszedł do mojej kancelarii (odszedł z innej, z której nie był zadowolony), miał prawo obowiązujące w Nowym Jorku przeciwko sobie. Prawo to nie pozwalało mu uzyskać odszkodowania za wypadek, w wyniku którego musiał przejść bardzo poważną operację kręgosłupa. Jedynym sposobem na wygraną była zmiana tego nieszczęsnego prawa. A to już zupełnie inna para kaloszy. Żeby zmienić prawo, trzeba przejść procedurę w sądzie niższej instancji, potem odwołać się do sądu apelacyjnego, aby w końcu znaleźć się w Najwyższym Sądzie Apelacyjnym w Albany. Tam trafia się tylko w przypadku, kiedy problem prawny jest na tyle doniosły, że wymaga to interwencji najwyższych sędziów stanu Nowy Jork. Mój klient się tego obawiał i słusznie. Szanse wygranej mieliśmy bardziej niż znikome. Szliśmy do walki z prawem, które już istniało w tej materii i było ono przeciwko mojemu klientowi. Co się stało na końcu? Zmieniliśmy prawo w Nowym Jorku dotyczące wypadków budowlanych po to, aby ten klient mógł wygrać. I wygrał! Dodam, że ta zmiana prawa spowodowała otwarcie drzwi dla wielu osób pokrzywdzonych w wypadkach budowlanych jak mój klient. Spowodowało to dla ubezpieczalni wielomilionowe straty - dla ludzi, należne im odszkodowania. Od tej pory ubezpieczalnie i ich prawnicy znacznie rozsądniej podchodzą do moich klientów. Chyba nie chcą zaryzykować powtórzenia się sprawy pana Wilińskiego - bo to o nim właśnie mowa. Ostatnio otrzymałem od niego pocztówkę z pozdrowieniami z Ełku. Taka pamięć klienta jest czymś bezcennym. Powiedziałem mu po tej wygranej walce, że jego nazwisko zostało wpisane w historię sądownictwa w stanie Nowy Jork już na zawsze, i to w bardzo dobry sposób.

Rodzina mi zawsze kibicowała

Moja mama razem z bratem i jego rodziną zawsze mi bardzo kibicowali. Mama tylko narzekała już później, że tak daleko wyjechałem. Myślę, że gdyby wiedziała, że nie wrócę po studiach w Stanach do Polski, to pewnie by mi ten wyjazd odradzała. Dla mnie, tak samo jak dla większości naszych rodaków w Stanach, życie w oddali od rodziny nie jest proste. Praca powoduje, że tego braku nie czuję się na co dzień, ale są momenty, kiedy każdego z nas to dotyka. Jednak już następnego dnia świadomość, że ktoś na nas liczy, że mamy dla kogo żyć i pracować, powoduje, że ta tęsknota za krajem przemija na jakiś czas. Oczywiście każdy sukces zawodowy tutaj wywołuje u nich ogromną radość. Moja mama przyjechała kiedyś do mnie na święta Bożego Narodzenia, które niemal spędziliśmy w sądzie. Prowadziłem wtedy bowiem proces dla jednego z moich klientów, który trwał prawie miesiąc, a skończył się tuż przed Wigilią. Ona starała się być na sali rozpraw (na widowni) i mimo że nie rozumiała wszystkiego, co się dzieje, to widziałem, że się cieszy z tego, że może tam być i zobaczyć, co robię w sądzie. Sprawa ta zakończyła się bardzo pomyślnie dla mojego klienta i otrzymał on bardzo ładny "prezent" w postaci wygranej.

Kamila Mrugała, agraSławek Platta jest zarządzającym partnerem w kancelarii The Platta Law Firm, która mieści się niedaleko Wall Street na dolnym Manhattanie. Pan Sławek ukończył studia prawnicze w Polsce (tytuł magistra prawa kanonicznego oraz cywilnego), jak również zdobył tytuł magistra prawa ze specjalnością prawa porównawczego na Uniwersytecie im. Fredrica G. Levina na Florydzie. W USA miał zostać tylko chwilę, aby zdobywać doświadczenie... Jednak jego losy potoczyły się zupełnie inaczej. Dziś pan Sławek Platta opowiada Czytelnikom "Super Expressu", jak realizował się jego amerykański sen.

Do Stanów przyleciałem przez przypadek - na stypendium

Był to czysty przypadek. Ukończyłem dwa wydziały prawa w Warszawie oraz Wydział Prawa Amerykańskiego na Uniwersytecie Warszawskim i wtedy otrzymałem stypendium na studia prawne na University of Florida, Levin College of Law. Decyzja o przylocie była bardzo związana z moimi studiami - chciałem kontynuować edukację prawną i pomyślałem wtedy, że Stany są miejscem o zupełnie odrębnym od europejskiego systemie prawnym, w którym wcześniej nie miałem okazji praktykować. To stypendium otrzymane z Wydziału Prawa University of Florida otworzyło mi drogę do późniejszej kariery w Nowym Jorku.

To był urlop

Lot do USA był moim pierwszym długo wyczekiwanym urlopem.

A zaczęło się tak. Będąc jeszcze w Polsce na studiach, od kilku lat nie miałem wolnego czasu. Lecąc do Stanów, byłem tak szczęśliwy, że w końcu nieco odsapnę. Kiedy studiowałem w Warszawie na dwóch wydziałach prawa, pracowałem również bardzo dużo dla USAID (United States Agency for International Development). Faktycznie poza nauką i pracą nie było przez te pięć lat studiów czasu na urlop. Tak że zawsze śmieje się, mówiąc, że lot do USA był moim pierwszym urlopem. Potem było międzylądowanie w Chicago - pierwsze długie limuzyny na lotnisku, duża wilgotność powietrza - czuć było, że to już nie Polska. Potem docelowe lądowanie, parę godzin później na Florydzie. Tu już czekał na mnie profesor prawa z University of Florida, który udzielił mi gościny przez kolejnych parę dni w domu ze swoją rodziną. Pierwsze chwile na Florydzie były szalenie odmienne od tego, co było dla mnie warszawską codziennością. Cała kadra profesorska na Florydzie była szalenie uczynna i miła, dla tego młodego wówczas chłopaka z Warszawy, który stawiał swoje pierwsze kroki w USA. Z tego, co pamiętam, początek był zdecydowanie miły.

Gdy otworzyłem swoją kancelarie prawniczą, wiedziałem, że w Stanach zostanę na zawsze.

Pracowałem dla innych

Zanim jednak ten moment nastąpił, pracowałem dla innych firm prawnych. Praca ta pozwoliła mi na zdobycie dużego doświadczenia, ale brakowało mi możliwości większego wpływu na lepsze, moim zdaniem, prowadzenie spraw. To właśnie udało mi się osiągnąć w momencie, kiedy stałem się swoim własnym szefem. Nie było lekko, a nawet mogę śmiało powiedzieć, że było szalenie trudno rozpocząć pracę na własny rachunek. Satysfakcja z sukcesów oraz obranej drogi wynagrodziła to z czasem ogromnie. Wtedy właśnie poczułem, że Stany są miejscem, gdzie może być naprawdę fajnie. Po początkowych trudach każdego imigranta zobaczyłem, że ten kraj pozwala się faktycznie rozwinąć, jeśli tylko ktoś ma dobry pomysł, chęci, zapał i determinację. Tej ostatniej mi nie brakowało - nie było u mnie nigdy miejsca na porażkę.

W realizacji amerykańskiego snu pomogła mi ciężka praca

Na początku wydało się nawet, że była to syzyfowa praca. Pracując dla innych kancelarii, od zawsze zajmowałem się sprawami związanymi z wypadkami budowlanymi. Są one najbardziej skomplikowane do prowadzenia, ale też przynoszą najlepsze efekty. Po tym jak odszedłem ze swoimi klientami od mojego ostatniego pracodawcy (jednej z renomowanych firm adwokackich na Manhattanie), musiałem przede wszystkim udźwignąć ciężar finansowy otwarcia własnej kancelarii. Wymagało to wcześniejszego solidnego przygotowania zaplecza bankowo-finansowego. Faktycznie postawiłem całe swoje życie i karierę na jedną kartę. Zarówno finansowo, jak i profesjonalnie. Jednak nigdy myśl o porażce nie potrafiła mnie zatrzymać. Wiedziałem, że tylko prąc do przodu, jestem w stanie pokonać ubezpieczalnie oraz ich prawników. Nie było to łatwe, zważywszy że firmy te dysponują nieograniczonymi środkami finansowymi. Proszę pamiętać, że przemysł ubezpieczalni w USA liczy się w trylionach dolarów. Bardzo ciężko jest się przeciwstawić takiej maszynie. Ja stwierdziłem jednak, że aby mieć przynajmniej szansę, to muszę być od tych firm znacznie lepiej przygotowany technicznie do prowadzenia spraw. W tym celu spędziłem pierwsze pół roku, pracując w ciągu dnia, a skanując wszystkie swoje akta sądowe w nocy. Pracowałem po 15-16 godzin dziennie. Zawsze śmiałem się, że zaczynam drugą zmianę, kiedy moi koledzy z biura szli do domu, a ja zostawałem po godzinach, żeby skanować akta. W ciągu tego pół roku zeskanowałem ponad 50 tysięcy stron. Kiedy skończyłem, mój system produkcji dokumentów był doskonały, bardzo szybki i dawał mi dostęp do wszelkich dokumentów w każdym miejscu na świecie. Teraz byłem już gotowy na pierwsze procesy. Potem przyszły za tym wygrane, respekt moich przeciwników, uznanie u sędziów i wdzięczność klientów. To ostatnie było największą nagrodą dla mnie.

Kocham prawo i to, co robię

Czuje się człowiekiem spełnionym. Kocham prawo i to, co robię. Ale największe zadowolenie mam, kiedy widzę radość, szczęście i ulgę na twarzach klientów. Ulgę, że proces się zakończył i że wygraliśmy po raz kolejny. Nigdy nie zapomnę pierwszego swojego wygranego procesu (werdyktu) w Suffolk County. Jest to jedna z najbardziej konserwatywnych counties w Nowym Jorku. Najtrudniejsza do wygrania odszkodowania również. Dostałem tam do prowadzenia proces o wypadek samochodowy. Mój ówczesny pracodawca powiedział mi, że jak ubezpieczalnia zaoferuje mojemu klientowi 40 tysięcy, to żebym to wziął od razu. Zaoferowali 10 tysięcy. Powiedziałem klientce, żeby tego nie brała, bo ma naprawdę niewiele do stracenia. Po dwóch tygodniach szalenie ciężkiego procesu i bardzo dokładnego wyboru jury wygraliśmy tą sprawę i klientka otrzymała ponad $ 200 tysięcy... za naderwane ścięgno, bez żadnej operacji. Ta wygrana pokazała mi samemu, że mimo trudnych warunków w sądzie trzeba iść do przodu, nie oglądać się za siebie i wierzyć w wygraną. Moja klientka powiedziała mi po procesie, że chyba cieszyłem się bardziej niż ona. Myślę, że mogła mieć rację...

Pracę stawiam na pierwszym miejscu

Praca, praca, praca, tak obecnie wygląda mój zwyczajny dzień. To już chyba tak zawsze będzie. Ale jak wcześniej wspomniałem, kocham to, co robię. Tworzenie nowego prawa i dawanie ludziom szansy na odzyskanie ich utraconego przez wypadek życia i zdrowia jest czymś, co powoduje, że nie czuję zmęczenia. Każdy nowy dzień jest nowym wyzwaniem - dla mnie, moich pracowników, jak również moich klientów. Oni naprawdę mają trudne życie, które wiedzie na końcu do wygranej. Wygranej, która z kolei zmienia ich życie w całości... na lepsze.

Chciałbym otworzyć drugą kancelarię w Polsce

Marzę o tym, aby w kraju, z którego pochodzę, otworzyć The Platta Law Firm. Właśnie tak, chciałbym otworzyć drugą kancelarię w Polsce. Również zajmującą się wypadkami. Tam kwestia odszkodowań niestety dopiero raczkuje, ale jest szansa, żeby to rozwinąć. Kwoty odszkodowań są na razie boleśnie małe. Może właśnie dlatego o tym myślę. Żeby tym ludziom, którym tragiczne wypadki zmieniły życie, móc pomóc - żeby to nie system ubezpieczeń wygrał, tylko zwyczajny człowiek. O tym bardzo często zapominamy, na co dzień - system ubezpieczeniowy, reforma prawa wypadkowego to są hasła, które słyszymy na co dzień. Za nimi niestety kryje się potężny przemysł na zimno kalkulujący swoje zyski - nigdy straty. Niestety na zimno, ponieważ człowiek w tym systemie istnieje tylko w reklamach. One mają nas zachęcić do wykupienia polisy - potem już jest tylko walka - walka z ubezpieczalnią o to, aby to, co sprawiedliwe, nastąpiło. Ubezpieczalnie nigdy nie robią nic dobrowolnie, dopiero niezależne jury powoduje, że one się boją ryzyka i większych niż na zimno kalkulowanych strat. Nie ma tu miejsca na uczucia - współczucie jest tylko u jurorów. To dzięki nim istnieje jeszcze sprawiedliwość.

Trudno samemu odpowiedzieć sobie na pytanie dotyczące sukcesów

Tu chyba wszystkich zaskoczę. Największy dla mnie sukces był niekoniecznie największą wygraną. W 2011 roku udało mi się zmienić prawo obowiązujące w Nowym Jorku po zaciekłej walce w sądach apelacyjnych o to, aby mój klient miał prawo do odszkodowania. Tak, dobrze państwo przeczytali. Mój klient, w momencie kiedy przyszedł do mojej kancelarii (odszedł z innej, z której nie był zadowolony), miał prawo obowiązujące w Nowym Jorku przeciwko sobie. Prawo to nie pozwalało mu uzyskać odszkodowania za wypadek, w wyniku którego musiał przejść bardzo poważną operację kręgosłupa. Jedynym sposobem na wygraną była zmiana tego nieszczęsnego prawa. A to już zupełnie inna para kaloszy. Żeby zmienić prawo, trzeba przejść procedurę w sądzie niższej instancji, potem odwołać się do sądu apelacyjnego, aby w końcu znaleźć się w Najwyższym Sądzie Apelacyjnym w Albany. Tam trafia się tylko w przypadku, kiedy problem prawny jest na tyle doniosły, że wymaga to interwencji najwyższych sędziów stanu Nowy Jork. Mój klient się tego obawiał i słusznie. Szanse wygranej mieliśmy bardziej niż znikome. Szliśmy do walki z prawem, które już istniało w tej materii i było ono przeciwko mojemu klientowi. Co się stało na końcu? Zmieniliśmy prawo w Nowym Jorku dotyczące wypadków budowlanych po to, aby ten klient mógł wygrać. I wygrał! Dodam, że ta zmiana prawa spowodowała otwarcie drzwi dla wielu osób pokrzywdzonych w wypadkach budowlanych jak mój klient. Spowodowało to dla ubezpieczalni wielomilionowe straty - dla ludzi, należne im odszkodowania. Od tej pory ubezpieczalnie i ich prawnicy znacznie rozsądniej podchodzą do moich klientów. Chyba nie chcą zaryzykować powtórzenia się sprawy pana Wilińskiego - bo to o nim właśnie mowa. Ostatnio otrzymałem od niego pocztówkę z pozdrowieniami z Ełku. Taka pamięć klienta jest czymś bezcennym. Powiedziałem mu po tej wygranej walce, że jego nazwisko zostało wpisane w historię sądownictwa w stanie Nowy Jork już na zawsze, i to w bardzo dobry sposób.

Rodzina mi zawsze kibicowała

Moja mama razem z bratem i jego rodziną zawsze mi bardzo kibicowali. Mama tylko narzekała już później, że tak daleko wyjechałem. Myślę, że gdyby wiedziała, że nie wrócę po studiach w Stanach do Polski, to pewnie by mi ten wyjazd odradzała. Dla mnie, tak samo jak dla większości naszych rodaków w Stanach, życie w oddali od rodziny nie jest proste. Praca powoduje, że tego braku nie czuję się na co dzień, ale są momenty, kiedy każdego z nas to dotyka. Jednak już następnego dnia świadomość, że ktoś na nas liczy, że mamy dla kogo żyć i pracować, powoduje, że ta tęsknota za krajem przemija na jakiś czas. Oczywiście każdy sukces zawodowy tutaj wywołuje u nich ogromną radość. Moja mama przyjechała kiedyś do mnie na święta Bożego Narodzenia, które niemal spędziliśmy w sądzie. Prowadziłem wtedy bowiem proces dla jednego z moich klientów, który trwał prawie miesiąc, a skończył się tuż przed Wigilią. Ona starała się być na sali rozpraw (na widowni) i mimo że nie rozumiała wszystkiego, co się dzieje, to widziałem, że się cieszy z tego, że może tam być i zobaczyć, co robię w sądzie. Sprawa ta zakończyła się bardzo pomyślnie dla mojego klienta i otrzymał on bardzo ładny "prezent" w postaci wygranej.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki