pierwsza rocznica, straszne zdjęcia

To największa zbrodnia Rosjan podczas wojny na Ukrainie. Kreml wciąż się do niej nie przyznaje

2023-03-16 12:55

Niestety, wojna na Ukrainie wciąż trwa w najlepsze, a światełka w tunelu zapowiadającego jej koniec wciąż nie widać. W jej trakcie doszło do tysięcy masakrycznych zdarzeń. Zdecydowanie jednym z najgorszych był atak na Teatr Dramatyczny w Mariupolu. Spadły na niego rosyjskie bomby, zabijając około 300 osób! 16 marca mija równy rok od tej masakry, do której Kreml nigdy oficjalnie się nie przyznał! Jedna z mieszkanek Mariupola w poruszającym wywiadzie wspomniała te straszne chwile...

Do zagłady doszło 16 marca 2022 roku. Ze śledztwa "Amnesty International" wynika, że atak został "prawie na pewno" przeprowadzony przez rosyjski samolot myśliwski, który zrzucił dwie 500-kilogramowe bomby. Spadły blisko siebie i eksplodowały jednocześnie. Najbardziej prawdopodobnie, że samoloty, które przeprowadziły uderzenie, to myśliwce wielozadaniowe — Su-25, Su-30 czy Su-34. Wystartowały z pobliskich lotnisk z terenu Rosji. Kreml jednak do dziś zaprzecza, że to ona odpowiada za atak.

Ukraiński rząd szacuje liczbę ofiar śmiertelnych na ok. 300. Zdaniem dziennikarzy "AP", którzy przeprowadzili rozmowy z 23 ocalałymi z teatru, mogło w nim zginąć nawet 600 osób.

W rozmowie z Wirtualną Polską Maria Kutniakowa wróciła do tej tragedii. Jak tłumaczyła, ze choć wielu jej znajomych opuściło miasto w pierwszych dniach wojny, ona (ze swoimi najbliższymi) się na to nie zdecydowała. - W końcu w Mariupolu przeżyliśmy rok 2014, a wtedy przez trzy miesiące był pod rządami "separatystów". Pamiętaliśmy anarchię, która wtedy panowała. Liczyliśmy, że teraz w najgorszym razie będzie podobnie, ale na pewno nie gorzej. No i wierzyliśmy, że nasza armia spisze się dużo lepiej niż osiem lat wcześniej. Mariupol to ukraińska "forpoczta" - tłumaczyła.

Sytuacja zmieniła się, gdy Rosjanie zaczęli bombardować miasto. - Z każdym dniem coraz więcej ludzi chciało uciekać. Tworzyli kolumny, ręce obwiązywali białymi bandażami, na tablicach pisali "dzieci" i próbowali uciec z miasta. Ukraińscy żołnierze mówili: "Próbujcie, ale tam wszystko zaminowane, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaniecie zabici" - wspominała pani Maria. - 10 marca w nasze mieszkanie uderzył pocisk. Prosto w kuchnię i to nasze jedzenie. Przeprowadziliśmy się do sąsiadów. Było nas sześcioro. Sześć herbatników dziennie na osobę, 1/6 jabłka, trochę rodzynek, dwie szklanki wody - to był nasz jadłospis. Przez sześć dni, sześć osób siedziało w korytarzu o wymiarach 2×1,5 m pod krzyżowym ogniem - mówiła wstrząsająco.

Jak doszło do tego, że w miejscowym teatrze znalazły się setki ludzi? - Ludzie próbują iść tam, gdzie jest jakaś grupa. Tak pewnie działa psychika, wydaje ci się, że im więcej ludzi, tym bezpieczniej. A nas było sześcioro w pustym, na wpół zrujnowanym budynku. Prawie skończyło nam się jedzenie i woda. Na podwórku stały czołgi. Czasem otwieraliśmy drzwi, żeby zobaczyć, co się dzieje. Za którymś razem usłyszałam, że w Teatrze Dramatycznym jest wielu ludzi. Niektórzy się tam schronili, a inni przychodzili po informacje, szukali bliskich, lekarstw, jedzenia. Do tego pracownicy komunalni dowozili wodę na plac przed teatrem. Pomyśleliśmy, że jeśli kogoś będą ewakuować, to na pewno z tego miejsca. Postanowiliśmy: idziemy  - wyjaśniała.

- W normalnych czasach do Teatru Dramatycznego można było dojść z mojego mieszkania w 30 minut. Teraz otaczały nas ruiny, więc droga trwała znacznie dłużej (...) Do teatru docierali ludzie z okolicznych wsi i miasteczek. Mieszkali tam również ci, których domy zostały zniszczone. Na miejscu wreszcie wypiliśmy gorącą herbatę - mówiła.

Co uratowało jej życie? Jej wspomnienia naprawdę poruszają! - Byłam w grupie, która opuściła teatr przed atakiem. Nie wierzyłam, że los nas uratował, że nie byłam w środku. Nie wierzyłam w skalę tej zbrodni, tak jak trudno uwierzyć w to, co zrobiliśmy. Pobiegliśmy do filharmonii, gdzie wydawano zupę z mięsną wkładką. Na chwilę ta miska zupy stała się ważniejsza niż to, że uciekliśmy z teatru - szczerze wyznała.

- Po ataku wiedzieliśmy, że musimy opuścić Mariupol (...) Teraz większość ludzi, których znam, wyprowadziła się z miasta, a informacje o tych, którym się nie udało, nie są zbyt precyzyjne. Jedno jest pewne - tam jest katastrofa humanitarna, jest "taniec na kościach" - mocno oceniła. Na koniec jednak wlała w serca czytelników odrobinę optymizmu.

- Wszyscy, który znam, a którzy wyjechali, wyglądają dziś na całkiem pogodnych. Ktoś zakłada firmę, ktoś szuka pracy. Żyjemy dzisiaj, staramy się przystosować do nowych okoliczności. Są sytuacje, kiedy płaczemy, ryczymy, bo potok złych wieści z Mariupola nie ustaje. Po wyjeździe na kilka miesięcy wpadłam w depresję. Jednak powtarzam sobie i rodzinie: ta historia pokazała, że każdy dzień może być ostatni, bo jakiś palant postanowi nas bombardować. Nie po to wydostałam się z piekła, żeby dziś chodzić z martwymi oczami.

Sonda
Wierzysz, że wojna na Ukrainie skończy się w 2023 roku?
Marek Budzisz: Stary świat już nie wróci, ta wojna zmieniła wszystko ["Rok wojny"]
Listen on Spreaker.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki