- Tragedia w Michigan: były marines wjechał samochodem w kościół mormonów, otworzył ogień i wzniecił pożar.
- W ataku zginęły cztery osoby, osiem zostało rannych, a napastnik zginął z rąk policji.
- Co skłoniło żołnierza do tak brutalnego ataku i jaką rolę odegrała w tym nienawiść do Kościoła mormonów?
40-letni Thomas Jacob "Jake" Sanford w niedzielę (28 września) wjechał swoim pojazdem przez frontowe drzwi kościoła mormonów w Michigan i podczas niedzielnego nabożeństwa oddał wiele strzałów z karabinu szturmowego. Użył też substancji łatwopalnych, by wzniecić pożar kościoła. Władze poinformowały, że w ataku dwie osoby zginęły od ran postrzałowych, a ciała dwóch kolejnych osób znaleziono później w gruzach spalonego budynku. Nie jest jasne, jak zginęły. Jak podaje "New York Times", dr Michael Danic, ordynator szpitala Henry Ford Genesys, pochwalił działania parafian, którzy przeżyli, a którzy pomagali rannym. "Ci, którzy byli na miejscu zdarzenia, byli prawdziwymi bohaterami. Wchodzili i wychodzili z pożaru, żeby wyciągać ludzi, pomagając sobie nawzajem w opiece nad ofiarami".
Kim był zabójca z Michigan? Przerażające tło
Teraz wiadomo już, kim był napastnik. Zgodnie z relacją "NYT", to były żołnierz piechoty morskiej. Jego wieloletni przyjaciele i osoby, które go znały mówią, że żywił głęboką urazę do Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich. "Przyjaciele twierdzą, że wrogość ta wynika z rozstania z religijną dziewczyną, do którego doszło ponad dekadę temu. Doprowadziło to do tego, że mężczyzna na ślubie swojego najlepszego przyjaciela wygłosił tyradę na temat Kościoła, nazwał go Antychrystem, a na kilka dni przed atakiem obrzucił mormonów obelgami w rozmowie z politykiem prowadzącym kampanię wyborczą" - podaje serwis.
Zabił, bo miał złamane serce?
Najlepszy przyjaciel zabójcy, który znał go od czasów przedszkola powiedział, że czteroletnia służba w Korpusie Piechoty Morskiej, w tym pobyt w Iraku, zmieniła jego przyjaciela "z dawnego klasowego błazna w poważniejszą osobę". Potem Sanford przeprowadził się do Utah, zaczął zażywać metaamfetaminę i poznał dziewczynę, mormonkę, w której się zakochał. Ta ostatecznie go porzuciła. A on znienawidził wyznawców tego Kościoła. Mówił, że "przejmą władzę nad światem".
Potem wydawało się, że ułożył sobie życie, ożenił się, pracował w rodzinnej firmie i wychowywał dziecko, cierpiące na rzadką wadę genetyczną. W niedzielę zabił cztery osoby, a osiem innych ranił. Zginął z rąk policjantów.