Opinie. Sławomir Jastrzębowski: Pieski bankierów wyją, a teraz okaże się, czy mamy państwo?

2015-01-27 3:00

Sprawa z kredytami hipotecznymi we frankach, czyli z około 2 milionami Polaków wykiwanych przez niekoniecznie polskie banki w Polsce, jest w sumie prosta. Polacy przy tych kredytach byli kiwani na różnych etapach na różne sposoby. Na początku namawiało się ich na te kredyty, choć nie wszyscy mieli zdolność kredytową. Ten proceder jako żywo może przypominać przekręty amerykańskich bankierów, którzy udzielali kredytu hipotecznego nawet futboliście O.J. Simpsonowi, który zamordował żonę i był winien jej rodzinie ponad 30 mln dolarów.

Do kredytu na dom wystarczyło jego oświadczenie, że "Nie zgadzam się z wyrokiem, ja nie zabiłem". Z powodu złodziejstwa bankierów Ameryka wpadła w kryzys, a złodziejskie banki płaciły miliardy kar. Ale to w USA. U nas banki dawały kredyty we frankach ludziom, którzy nie dostaliby ich w złotówkach. Ciekawe, prawda? Tym bardziej ciekawe, że nikt z kredytobiorców szwajcarskiego franka nie widział na oczy i przez kilka lat kredytu we frankach nie można było spłacić frankami? Głupie? Bynajmniej.

Banki kiwały Polaków właśnie na różnicy między rzeczywistą ceną kupna franka, np. w kantorze, a ceną kupna za złotówki u nich. Numer był taki, że franka można było kupić tylko u nich i tylko za złotówki po mocno zawyżonej cenie. Bo cenę banki ustalały według własnego widzimisię. Piękny, wysoce zyskowny i co najważniejsze legalny przekręt. Banki broniły się rękami i nogami, żeby tak było zawsze, dopiero twarda interwencja rządu i ustawa w 2011 roku zmieniły ten stan rzeczy.

Kurs franka poszybował tak, że kredyt wart 100 tysięcy zł to teraz nawet 200 tys. zł. Ale to nie przekonało naszego rządu do zmuszenia banków do przewalutowania kredytów. Czy teraz przekona? Najważniejsza rzecz, o którą walczą wykiwani przez niekoniecznie polskie banki Polacy, to presja właśnie na przewalutowanie kredytu na złotówki w cenie franka z dnia zawierania umowy. Różnicę, którą straciłby bank do analogicznego kredytu udzielonego wówczas w złotówkach, pokryłby kredytobiorca, więc banki by nie straciły, ale nie zyskałyby tyle, ile doją teraz.

Oczywiście banki robią wszystko przez usłużnych, nie mam dowodów, że opłacanych, ich piesków, żeby szczuć opinię publiczną na tych, którzy kredyty wzięli. Najczęściej powtarzana bzdura mówi, że za to miałby płacić podatnik, bo banki i tak odbiłyby to sobie na kliencie. Na tej zasadzie nie można by odebrać złodziejowi łupu, bo przecież on pójdzie i ukradnie komuś innemu. Inną bzdurą jest głoszenie, że mamy wolność gospodarczą i trzeba było czytać umowy przed podpisaniem. Żadnej wolności nie ma, bo banki działają za pozwoleniem państwa. Od ich kontroli i do dopuszczenia do rynku są odpowiednie państwowe instytucje. A jeśli chodzi o rzekomą świętość umów, to niejedna podpisana umowa została przez sąd podważona, także te dotyczące kredytów w Polsce.

To w sumie nieważne. Ważne jest to, czy teraz rząd zacznie wreszcie reprezentować interesy wykorzystanych obywateli i doprowadzi do możliwości przewalutowania toksycznych kredytów, na czym skorzysta cały kraj, ale nie banki, czy też upadnie na kolana przed bankierami i będzie mydlił ludziom oczy propozycjami Piechocińskiego o jakichś pożyczkach dla tych, którzy nie mogą z pożyczek się wygrzebać. Dowiemy się, czy mamy nasz rząd reprezentujący nasze interesy, czy mamy rząd reprezentujący interesy bankierów.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail