Tomasz Walczak: Czy bać się narodowców?

2013-11-11 12:39

Rok temu szeroka koalicja różnej maści narodowców i nacjonalistów z ONR, MW i NOP zapowiedziała walkę z pookrągłostołowym porządkiem w Polsce. Zapowiedziano stworzenie Ruchu Narodowego, który pójdzie po władzę. Na niektórych zrobiło to nawet wrażenie i pojawiły się obawy, że prawicowi radykałowie na fali kontestacji rzeczywistości faktycznie mogą coś ugrać. Ale czego się tu bać?

Po roku Ruch Narodowy jest tam, gdzie był – na absolutnym marginesie życia politycznego. Wejście do politycznego mainstreamu nadal pozostaje marzeniem ściętej głowy. Pogrobowcy Romana Dmowskiego mogą sobie buńczucznie zapowiadać, że wysadzą z siodła establishment III RP. Mogą się zastanawiać, czy wystartować w wyborach do Europarlamentu, ale poza rolą kanapowej partii smutnych chłopców w glanach i flyersach niewiele więcej mogą zrobić.

Nadal będziemy o nich słyszeć głównie przy okazji 11 listopada i Marszu Niepodległości. Trochę nadymią, trochę pomachają krzyżami celtyckimi, trochę ponapawają się atmosferą wiecową. Na dzień lub dwa staną się medialną sensacją, by potem znów wrócić do swojego podziemia, gdzie ich miejsce, i snów o potędze.

Pozostaną bandą zadymiarzy, którzy będą rzucać się na czarnoskórych, homoseksualistów i lewaków. To jedyne zagrożenie, jakie sobą reprezentują. Jako bojówkarze są groźni, bo liczy się dla nich argument siły a nie siła argumentu. Jednak pospolita bandyterka świata nie zmieni, a rolą policji oraz służb jest ukrócić ich uliczną działalność.

ZOBACZ TEŻ: Obchody 11 listopada w Warszawie. Relacja na żywo

Oczywiście, nigdy nie można lekceważyć radykałów, bo historia uczy, że w sprzyjających okolicznościach potrafią się odnaleźć i przejąć władzę. Węgierski Jobbik czy grecki Złoty Świt mogą być tu aktualnym argumentem za dużym potencjałem politycznym nacjonalistów. Przywódcy Ruchu Narodowego przebąkują coś o tym, że zwłaszcza Jobbik jest dla nich drogowskazem na ścieżce do politycznego znaczenia.

Pamiętajmy jednak, że paliwem dla tej skrajnie prawicowa partii są problemy, które u nas nie występują – historyczna trauma, która odebrała Węgrom wiele ziem zamieszkanych przez ich obywateli. Urażona duma wielu Madziarów nadal żywi się mitem Wielkich Węgier, który daje legitymację do działalności Jobbiku. W Polsce takich traum nie ma. Nie ma też mniejszości etnicznych, nienawiść do których mogłaby być paliwem dla naszych narodowców, jak ma to miejsce w Grecji.

Kontestowanie kompromisu okrągłego stołu, walka z „homoseksualnym lobby” i Unią Europejską to za mało, żeby zdobyć choćby 5 proc. poparcia, które Ruch Narodowy wprowadziłoby do Sejmu. A poza parlamentem jest politycznym trupem, o czym może zaświadczyć PJN, Prawica RP i prawie 80 innych zarejestrowanych ugrupowań.