Łukasz Szumowski

i

Autor: SZYMCZAK KRZYSZTOF / POLSKA PRESS LODZ DZIENNIK LODZKI Łukasz Szumowski

Minister Łukasz Szumowski zdradza, ile naprawdę zarabiał jako lekarz WYWIAD

2020-05-20 19:00

Byliśmy z premierem na pierwszej linii frontu walki z epidemią. Z perspektywy końcówki maja łatwo oceniać opozycji nasze decyzje. Premier zawsze brał pod uwagę moje rekomendacje i wskazania. Zwracam uwagę na dużą odwagę i jeszcze większą odpowiedzialność w podejmowaniu decyzji, które dla gospodarki oznaczają olbrzymie koszty. Zdrowie było jednak i jest najważniejsze – z Łukaszem Szumowskim, ministrem zdrowia rozmawia Grzegorz Zasępa, redaktor naczelny „Super Expressu”.

„Super Express”: - Porozmawiamy o pieniądzach?

Łukasz Szumowski: - O czyich?

- O Pańskich. Ile Pan zarabiał zanim został ministrem?

- To bywało różnie. Zaczynałem od 1/7 etatu za kilkaset złotych. Po latach, wraz z doświadczeniem, kolejnymi stopniami naukowymi moje zarobki zdecydowanie wzrosły. Byłem kardiologiem zabiegowym na etacie i kontraktach, pracowałem po kilkanaście godzin na dobę. Nie ma więc co ukrywać, że to co zarabiałem przed wejściem do rządu to była kwota większa niż obecnie w Ministerstwie Zdrowia, tj. 20-30 tys. zł.

- A teraz ile pan zarabia?

- Jako minister otrzymuje nieco ponad 10 tysięcy złotych netto.

- Kto normalny rezygnuje z 30 tys. dla 10 tys.? Chyba, że liczy na inne korzyści...

- To jest dobre pytanie. To było tak, że premier Gowin szukał obiecującego profesora do Ministerstwa Nauki. Ja zawsze byłem w nauce aktywny jako badacz. Znałem się z premierem Mateuszem Morawieckim jeszcze z dawnych czasów. Kiedy złożył mi propozycję wejścia do rządu powiedział: Łukasz, jeśli chcesz zmieniać Polskę, musisz wsiadać na pokład, bo pociąg zaraz odjeżdża. No i zdecydowałem się zostać wiceministrem nauki.

- Jest Pan człowiekiem bogatym?

- To rzecz względna. Powiedziałbym, że stać mnie na utrzymanie sześcioosobowej rodziny. Ale udziały w firmach, które posiadałem przekazałem żonie. Zrobiłem to zanim wszedłem do polityki, żeby nie było tu żadnych dwuznaczności. Z żoną mamy natomiast rozdzielność majątkową od 2008 r. Brałem ogromny kredyt frankowy i nie chciałem, żeby obciążał on dodatkowo moją żonę.

- Czyli to pańska żona jest bogata .

- Przekazałem jej udziały w spółkach. To są tak naprawdę trochę hipotetyczne pieniądze, bo to nie jest ani zmaterializowane, ani możliwe do natychmiastowego wydatkowania. Żona jest anestezjologiem, pracuje w Centrum Zdrowia Dziecka na kontrakcie, takim samym jak każdy inny.

- Ale jak czytałem w „Gazecie Wyborczej”, firma pańskiego brata kwitnie, odkąd jest pan w polityce

- Jest dokładnie odwrotnie. Wcześniej mieli 100 proc. skuteczność w ubieganiu się o granty. Tylko w 2015 r. podpisali umowy na dofinansowanie projektów łącznie w granicach 71 mln zł. Teraz skuteczność mają na poziomie 30 proc. Co ciekawe, w ubiegłym roku w jednym z konkursów nie otrzymali grantu i poszli do sądu. I przegrali. Od listopada 2017 r. do listopada 2019 r. nie dostali ani jednego dofinansowania. Teraz zostają daleko w tyle za konkurencją, jeśli chodzi o publiczne dofinansowania.

- Wtedy, kiedy pan był w Ministerstwie Nauki nie miał pan nic wspólnego z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, który przyznawał granty firmie pańskiego brata?

- Nigdy nie miałem nic wspólnego z NCBiR. Poza tym, kiedy przychodziłem do Ministerstwa Nauki, od razu powiedziałem premierowi Gowinowi, że mam brata, który w tej branży działa od wielu lat. Jest to branża innowacyjna. Zawsze był związany w sposób grantowy z instytucjami publicznymi. Wszystko było przejrzyste. Ustaliliśmy z premierem Gowinem, że ja będę od NCBiR z daleka i tak było. Nigdy nie podjąłem, żadnej decyzji w tym zakresie i nigdy nie miałem na tym polu żadnych pełnomocnictw.

- Czy ma pan żal do brata o te maseczki?

- Nie mam. Ten sms był wysłany po to żeby pomóc w czasie kiedy na rynku nie było dosłownie nic. Już zapomnieliśmy, jaka była sytuacja. Setki ludzi umierały we Włoszech, trumny były wiezione samochodami ciężarowymi. Epidemia docierała do Polski. Organizowaliśmy więc, tak jak każdy inny kraj logistykę zakupów. Widzieliśmy włoskich medyków bez zabezpieczeń. Szukaliśmy każdej możliwej okazji, by te środki kupić. Szukał cały świat.

- To pan wtedy rozpuszczał po znajomych wici, że potrzebny jest sprzęt?

- Nie rozpuszczałem wici. Wszyscy jednak wiedzieli – że poszukujemy wszystkiego, że każdy kraj poszukuje wszystkiego. I różnymi drogami docierały do nas różne oferty.

- Kto się zgłosił do pana?

- Wiele osób się do nas zgłaszało. Politycy różnych opcji, byli dziennikarze, byli dyrektorzy z instytucji publicznych, no i trener narciarstwa. Naprawdę zgłaszał się prawie każdy z ofertą.

- No to dlaczego pan ich nie kupił od innych, tylko od instruktora narciarstwa?

- Ja się tymi zakupami nie zajmowałem. Mieliśmy zespół, który zajmował się oceną ofert, sprawdzaniem certyfikatów, weryfikacja producenta. Oferta, którą wybraliśmy była wówczas jedyną, która zawierała niezbędne certyfikaty i co najważniejsze – przewidywała płatność po dostawie. Inni proponowali nam np. zapłatę z góry i odbiór towaru w Singapurze.

- No i towar od narciarza został dostarczony i okazało się, że jest wadliwy.

- Kiedy dotarła dostawa wszystko było ok. Był sprzęt, były certyfikaty. Później pojawiły się informacje, że inne państwa europejskie maja problemy z wadliwym sprzętem i podrobionymi certyfikatami. W Polsce też pojawiła się informacja, że KGHM mógł sprowadzić maski z niepewnymi certyfikatami. Postanowiliśmy więc sprawdzić wszystko to co było u nas na magazynach. Wysłalismy więc do Centralnego Instytutu Ochrony Pracy wszystkie kupione maseczki. Okazało się, że te od pana Łukasza Guńki nie spełniają norm FFP. Inna partia ponad 1 mln masek spełniała jednak standard wyższy niż zadeklarowany. Później zaczęliśmy weryfikować już każdy sprzęt, który trafił do Polski, nie tylko w ramach naszych zakupów, np. ten z Komisji Europejskiej, gdzie ostatecznie sama cała Europa przyznała nam rację. Okazało się, że wszyscy mają ten sam problem z towarem nie spełniającym norm. Teraz ten problem ma także Naczelna Izba Lekarska, z którą współpracujemy przy wymianie wadliwego sprzętu.

- I zażądaliście zwrotu pieniędzy od firmy narciarza. Czy 5 mln zł wróciło już kasy ministerstwa?

- Niestety po pierwszych deklaracjach o chęci współpracy, wyjaśniania całej sytuacji i zwrotu środków, ostatecznie nasz dostawca wycofał się z rozmów. Sprawa trafiła więc do prokuratury.

- Rozumiem, że sprzedawca nie chce oddać pieniędzy.

- W przeciwieństwie do wielu innych kontrahentów, którzy w przypadku niedotrzymania warunków umowy, bądź stwierdzenia wad w dostawie, bez wahania oddają pieniądze.

- A jaki argument podaje Łukasz G.?

- Ja z tym panem rozmów nie prowadziłem. Ostatni raz widziałem go kilka lat temu. Podkreślam, że był otwarty na rozmowy o zwrocie pieniędzy, ale ostatecznie się wycofał i stąd doniesienie do prokuratury.

- A maski nie były za drogie jak na tamte czasy?

- Cena to, jak doskonale pan redaktor wie, kwestia popytu i podaży. Wówczas nie mieliśmy żadnej innej oferty z certyfikatami i bez przedpłaty. Wówczas cały świat wyrywał sobie sprzęt ochrony osobistej.

- Jak pan ocenia teraz tego narciarza?

- Nie chcę nikogo oceniać. Niech zrobi to prokuratura.

- Był pan już przesłuchiwany w prokuraturze?

- Sam poprosiłem o jak najszybszą możliwość złożenia zeznań.

- Pandemia nas już opuszcza?

- W tej chwili mamy wskaźnik emisji wirusa na poziomie „1”. To znaczy, że jeden zakażony zakaża jedna osobę. Gdyby nie duże ognisko w kopalniach, pewnie bylibyśmy sporo poniżej „1”. Na szczęście pracownicy kopalń przechodzą koronawirusa w większości bezobjawowo lub z minimalnymi objawami. Dodam, że po zrobieniu na Śląsku ponad 30 tys. testów, wprowadzeniu kwarantanny i izolacji chorych oraz częsciowemu wygaszeniu kopalń, sytuacja jest pod kontrolą

- A dlaczego pan myśli, że akurat górnicy przechodzą to tak lekko?

- Nie wiem, ale są to jednak ludzie silni, którzy mają twarde organizmy. To nie jest tak, że tam są ludzie starsi i schorowani. W kopalniach nie pracują osoby z wadą serca i szeregiem innych chorób.

- Ale w takim razie, czy to pozwala już powiedzieć, że możemy znosić kolejne obostrzenia?

- To pozwala powiedzieć, że opanowujemy jednak tę epidemię. Ale mamy z tyłu głowy te wszystkie kraje, które obostrzenia uwalniały, a potem zmagały się ze wzrostem zachorowań.

- Wszyscy, którzy żyją z turystyki apelują do rządu: powiedzcie, czy będą w tym roku wakacje. Czy Pan planuje urlop?

- Ja akurat nie planuję. Na razie planuję przeżyć do następnego dnia. Ale wakacje rodzinne już są możliwe. Otworzyliśmy przecież hotele i pensjonaty.

- Czyli nie ma przeszkód, żeby na lipiec czy na sierpień rezerwować pobyty?

- Moim zdaniem, spokojnie można rezerwować rodzinne wakacje w kraju.

-Ale może pan w lipcu znowu zamknie hotele?

- Oczywiście, nie mogę obiecać, że tego nie zrobimy. Natomiast patrząc na obecną dynamikę uważam, że prawdopodobieństwo jest niewielkie. Niepewna jest natomiast przyszłość wakacji zorganizowanych, takich jak kolonie czy obozy. To jest dużo większy problem niż wyjazd rodzinny do hotelu nad morze czy w góry.

- A pójdziemy w tym roku jeszcze do kina?

Tak. Myślę, że już niedługo.

- Przed wakacjami?

- Tak.

- Zastanawiałem się i pewnie nie tylko ja, kto w czasie tej pandemii decydował o tych wszystkich restrykcjach, a potem ich znoszeniu.

- Najważniejsze decyzje zawsze podejmował premier.

- Ale słuchał pana? Czy był taki moment, kiedy się ścieraliście?

- Byliśmy z premierem na pierwszej linii frontu walki z epidemią. Z perspektywy końcówki maja łatwo oceniać opozycji nasze decyzje. Premier zawsze brał pod uwagę moje rekomendacje i wskazania. Zwracam uwagę na dużą odwagę i jeszcze większą odpowiedzialność w podejmowaniu decyzji, które dla gospodarki oznaczają olbrzymie koszty. Zdrowie było jednak i jest najważniejsze.

- Czy słusznie przestaliśmy się obawiać koronawirusa?

- Koronawirus nie zniknął i szybko nie zniknie, choć mamy obecnie stosunkowo niewiele osób, które faktycznie zakażają innych. Znacznie usprawniliśmy system. Szybciej takie osoby wyłapujemy, szybciej je izolujemy, szybciej nakładamy kwarantannę. To pozwala uchwycić ogniska i trzymać je w ryzach. Ale to nie oznacza, że wirus znika.

- Czyli nadal mamy chodzić w maseczkach?

- Tak, ponieważ znacząco zmniejszają ryzyko zakażeń.

- A czy pan sądzi, że ten koronawirus wróci do nas jesienią?

- Jest duża szansa, że tak się stanie i tego się wszyscy obawiają, bo wtedy będzie i grypa, i koronawirus.

- Czy to prawda, że w Polsce jest w tej chwili mniej zgonów niż zazwyczaj o tej porze roku?

- Rzeczywiście mamy spadek liczby zgonów w stosunku do ubiegłych lat. Ludzie zaczęli bardziej dbać o siebie, ale też przestali się spotykać i przenosić zakażenia. Z powodu mniejszego ruchu jest też mniej wypadków itd. To ta jasna strona dystansu społecznego.

- A jaka jest szansa, że ten wirus po prostu zniknie?

- Chyba żadna. Dzisiaj słyszeliśmy, że testowana jest już szczepionka na koronawirusa. To znakomita wiadomość.

- Jak zostanie zapamiętany minister Łukasz Szumowski. Jako przywódca walczący z epidemią, czy człowiek, który kupił od znajomego lewe maseczki za 5 mln?

- To może Pan jako dziennikarz wie lepiej. Może lepiej wiedzą Pana koledzy. Czas kiedy wszyscy się bali epidemii i spoglądali czy przygotujemy państwo na jego przyjście, czy zabezpieczymy szpitale, czy nie będzie dużo zgonów, już minął. Spoglądam na to wszystko z pokorą i uczę się żyć w rzeczywistości oskarżeń.

Rozmawiał Grzegorz Zasępa