Na Podlasiu zamkniętych jest wciąż ok. 60 proc. gabinetów medycyny rodzinnej (dane Porozumienia Zielonogórskiego). Pacjenci szukają opieki m.in. w szpitalach, które coraz bardziej są zatłoczone.
Józef Wróblewski (61 l.) i Stanisław Jabłoński (51 l.) przywieźli na SOR Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku swoją teściową Annę (78 l.) z odległego o 30 km Tykocina. Kobieta złamała nogę. - Przychodnia rodzinna w Tykocinie jest nieczynna. Najpierw musieliśmy wykonać kilka telefonów, aby w ogóle dowiedzieć się, gdzie teściowa będzie przyjęta. Potem, żeby obejrzał ją lekarz, musieliśmy wypełnić wniosek i ją przerejestrować z Tykocina do Białegostoku - opowiada pan Stanisław.
Tragedia pacjentów trwa!
Tak w skrócie wygląda problem z zamkniętymi gabinetami lekarzy rodzinnych. Jednak najgorsze może się dopiero zdarzyć. Pacjenci utkną w kolejkach w szpitalach. Może się zdarzyć, że ci, którzy najbardziej potrzebują pomocy, jej nie otrzymają. - SOR-y tego nie wytrzymają. Nie są przeznaczone dla podstawowej opieki zdrowotnej, one mają pełnić zupełnie inne zadania - mówi Marek Balicki (62 l.), b. minister zdrowia.
Problemu z lekarzami rodzinnymi nie widać z pozycji Warszawy, gdzie podstawową opiekę zapewniają miasto lub sieci medyczne z abonamentami. Nie ma problemu w woj. zachodniopomorskim, wielkopolskim, świętokrzyskim i pomorskim. Prawdziwa katastrofa jest w sześciu województwach - tam ponad połowa gabinetów jest zamknięta. Najgorzej jest w woj. lubuskim, gdzie nie działa ok. 76 przychodni i gabinetów. W woj. warmińsko-mazurskim, podlaskim, lubelskim i opolskim zamkniętych jest ponad 60 proc. gabinetów.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail