Tuż przed Wigilią w 2008 roku 3,5-letni Jaś zachorował na ospę. Do podstawowych objawów choroby doszły ból nogi i wysoka gorączka. Kiedy okazało się, że prywatnie wykonane badania krwi są bardzo złe, rodzice Jasia natychmiast zawieźli go do szpitala. Przez siedem dni jeździli z synkiem między klinikami, odsyłani przez kolejnych lekarzy, którzy nie potrafili pomóc dziecku. Żaden z 6 medyków nie zdecydował się na podanie chłopcu antybiotyku, który prawdopodobnie uratowałby mu życie. Kiedy po sugestii ojca zorientowali się, że Jaś ma sepsę, było już za późno. Chłopczyk w stanie agonalnym trafił na OIOM.
Sprawa w sądzie przeciwko lekarzom, którzy według prokuratury narazili chłopca na utratę zdrowia i życia, toczy się już 7 lat. Na ławie oskarżonych Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia usiadła szósta lekarzy.
- Nie obchodzi mnie, czy trafią do więzienia. Zależy mi na tym, by stracili prawo wykonywania zawodu, bo mogą w ten sam sposób traktować innych pacjentów - mówiła nam ze łzami w oczach Anna Kęsicka, mama Jasia.
Finał tej ciągnącej się o wiele za długo sprawy może przyjść jeszcze w tym tygodniu. Na jutro w Warszawie przewidziane są w procesie mowy końcowe. A potem sąd powinien wydać wyrok. Czy potrzebuje czasu, aby się nad nim zastanawiać?