70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Oryginalne ZDJĘCIA i OPISY wydarzeń z 1 sierpnia 1944 r.

2014-07-31 10:27

W czasie powstania Warszawa przestała być metropolią i rozpadła się na podwórka. Na początku zmieniła się w zbiór izolowanych dzielnic. Potem o przetrwanie miejskiej wojny walczyli mieszkańcy kamienic. Na koniec życie miasta, osaczone przez śmierć, przeniosło się do piwnic.

Miasto Walczy, Miasto Żyje




Dopóki było to możliwe, cywile starali się zorganizować w taki sposób, aby na bieżąco móc sprostać sytuacji. Z godziny na godzinę przybywało rannych, zabitych i tych, którzy stracili mieszkanie. Osierocone dzieci i starcy wymagali opieki, kobiety w ciąży coraz częściej nie miały dostępu do szpitali, przybywało uchodźców z bombardowanych dzielnic i pogorzelców. Powstawały komitety domowe, w razie potrzeby zajmujące się organizowaniem pomocy. Przyjęto wojskowe nazewnictwo, dlatego niemal każda kamienica miała w czasie powstania swojego „komendanta". To mógł być szanowany mieszkaniec, np. profesor lub adwokat, ale i rzutki stróż, mający „znajomości na mieście". To oni decydowali, gdzie wykopać grób albo w którym mieszkaniu, a potem piwnicy, ma urodzić się mały warszawiak.

Przy takich okazjach posyłano po młode powstańcze sanitariuszki. Nie miały doświadczenia, ale, przynajmniej na początku, miały środki opatrunkowe. Żaden widok nie był im straszny, ich obecność dawała więc złudne poczucie bezpieczeństwa. Nawet kiedy możliwy był jeszcze transport do szpitala, rodzące obawiały się niebezpiecznej drogi wykopami, pod ostrzałem, albo bombardowania. Rodziły więc w mieszkaniach i piwnicznych schronach. Traciły pokarm przez silny stres. Niemowlęta często umierały z głodu lub z powodu chorób, którymi zarażały się od stłoczonych w zaduchu dorosłych. Ludzie nie chcieli dokwaterowywania kolejnych osób, bali się epidemii, ryglowali piwnice. Wybuchały kłótnie, bito się o wszystko, co mogło pomóc przeżyć powstańcze piekło.

Przed ołtarz przed śmiercią


Moda na powstańcze śluby, zawierane szybko, często przed walką, wiązała się z nagłym wydorośleniem młodzieży, która wyrwała się spod skrzydeł rodziców – prosto do boju, ale i do intymnych doświadczeń. Porywy uczuć legalizowano przed ołtarzem straceńczo, z obawy, że normalnego dalszego ciągu takich miłości nie będzie. Chłopcy wiedli swoje powstańcze dziewczyny do polowych ołtarzy, aby oszukać przeznaczenie. Bo skoro ksiądz daje ślub, to znaczy, że będzie jakiś dalszy ciąg życia. Sakramentu małżeństwa udzielali kapelani poszczególnych powstańczych formacji, np. „Ojciec Paweł" (ks. mjr Józef Warszawski), kapelan Zgrupowania „Radosław", czy „Rybak" (ks. ppłk Jan Zieja), kapelan Pułku „Baszta". Dopóki działała elektrownia na Powiślu (zdobyta przez Niemców 4 września), a nie było jeszcze problemów z energetycznymi liniami przesyłowymi, można było uzyskać zgodę na użycie suszarki do włosów (reglamentacja elektryczności) i zrobić sobie przynajmniej ślubną fryzurę. Potem musiał wystarczyć grzebień do wyczesania ceglanego pyłu. Rarytasem była czysta, wyprasowana bluzka.

Groby, mikroby, piwnice

Straszna codzienność przynosiła ciągłe bolesne straty. Ginęli ludzie idący do boju i ci, którzy zostawali w domach. Komitety kamienic musiały na bieżąco dbać nie tylko o tych, którzy pozostali
przy życiu, ale o jak najszybsze pogrzebanie ciał, aby uniknąć wybuchu epidemii. Odprawiano pospieszne egzekwie z udziałem kapelanów, mających obowiązek prowadzić ewidencję
zmarłych. Szeptano modlitwy, robiono znak krzyża i wracano do piwnic, gdzie w ścisku i smrodzie
czekano, co przyniesie kolejny powstańczy dzień. Najwcześniej „piwnicznego życia" doświadczyła Starówka, potem przyszła kolej na inne dzielnice. W pomieszczeniach przeznaczonych na węgiel gnieździło się mrowie warszawiaków, często po stracie bliskich, w szoku pourazowym.

Boże, zmiłuj się nad nami

Nieustający strach przed śmiercią powodował, że ludzie popadali w dewocję – zupełnie jak podczas średniowiecznych zaraz. Gromadzili się masowo przy podwórkowych kapliczkach i zawodzili Trisagion (hymn pochwalny do Trójcy Świętej), rozbrzmiewający w czasie każdego z polskich powstań: „Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami!". Księża, za zgodą papieża, odprawiali po trzy msze dziennie. Potem, kiedy niebezpiecznie było nawet wychodzić przed domy, niemal każda piwnica miała swój sklecony z cegieł błagalny ołtarzyk. Ludzie modlili się na przykład o to, żeby nie być wywleczonym z kryjówki przez żołnierza lub wojskowego żandarma i rzuconym do kopania rowów, grobów lub naprawiania barykad pod ostrzałem Niemców.

Podczas gdy chłopcy z Armii Krajowej, na skutek fatalnej organizacji, czekali na jakikolwiek rozkaz. Księża, bezustannie wędrujący od schronu do schronu, nie nadążali z udzielaniem zbiorowych absolucji (czyli rozgrzeszeń, bez wyznania winy). Na początku powstania warszawiacy tłumnie uczęszczali na msze odprawiane w niezburzonych kościołach. Potem gromadzili się w nich z powodu zabobonnej wiary w ocalenie miejsc z drewnem
z krzyża Chrystusa. A także dlatego, że, inaczej niż w piwnicach, w kościołach było znacznie więcej powietrza.

Powstańcza kuchnia: Z miską na kolanach

 

Na terenie każdej warszawskiej rejonowej delegatury działało średnio 150 punktów dożywiania, a każdy z nich odwiedzało dziennie ponad 20 tys. wygłodniałych warszawiaków. W czasie powstania Warszawa liczyła 940 tys. mieszkańców. Wszyscy musieli jeść.

Aprowizacja na początku powstania była sprawna. Zapobiegliwi warszawiacy mieli zapasy, Rada Główna Opiekuńcza (RGO) i lokalne komendy zaopatrywały kuchnie społeczne, punkty wyżywienia oraz najpopularniejszą formę dożywiania warszawiaków – kuchnie polowe. Działały też
piekarnie, na okupacyjne kartki nadal można było kupić chleb. Niektóre z prywatnych piekarń, np. na Powiślu, wypiekały go na zamówienie, z dostarczonej mąki, na przyniesionym węglu. Potem to się skończyło. 20 sierpnia komisarz żywnościowy dla miasta Warszawy nakazał zarekwirować
wszystko, co służy przeżyciu dłużej niż tydzień. Mniejsze zapasy rejestrowano. Tłumaczono, że ma to godzić w spekulacyjny handel, ponieważ ceny żywności we wrześniu poszybowały
w górę. Naprawdę jednak chodziło o to, że powstańcy nie mieli czego włożyć do polowych garnków.

Zupa zamiast piwa

Widmo głodu odsunęło zdobycie magazynów browaru Haberbusch i Schiele przy Ceglanej. Ze zgromadzonego tam jęczmienia kuchnie powstańcze ciurkiem gotowały „pluj-zupę" z niedbale zmielonego metodą domową (np. w młynku do kawy), rozgotowanego w wodzie ziarna. Duża domieszka plew podrażniała żołądki, wywołując biegunki. 250 ton jęczmienia i pszenicy poszło do polowych garkuchni z browaru Haberbuscha na Krochmalnej. Firma Pluton przy Grzybowskiej oddała powstańcom cukier i mąkę, „Jajczarnia" przy Hożej – masło i miód. Starówka miała początkowo szansę na lepsze odżywianie niż inne dzielnice za sprawą mąki, cukru i konserw ze zdobytych magazynów na Stawkach. Tu jednak władze wojskowe zdecydowały o „szlabanie" dla cywilów. Trzymały zapasy dla siebie, by w połowie sierpnia stracić je, przegrywając walkę. Cywile Starego Miasta przetrwali dzięki zapobiegliwości sióstr sakramentek, dzielących się swoimi zapasami. Szybko zjedzono tu tony suszonych ziemniaków odkryte w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych oraz zawartość magazynów fabryki cukierniczej Fuchsa na Miodowej. Po trzech tygodniach powstania mieszkaniec Starówki jadł już tylko „rację oświęcimską" złożoną z talerza wodzianki lub paru sucharów.

Śmierć w worku

W Śródmieściu, broniącym się najdłużej, dostęp do magazynów był najszerszy, ale ludzie transportujący żywność na plecach tak zwanymi przekopami ginęli jak muchy. Na śmierć od niemieckich kul narażeni byli także ci, którzy zajmowali się niezbędną wymianą towarów.

Spożywanie przez mieszkańców położonych w rejonie jednego magazynu tylko rodzynków albo wyłącznie czerwonego wina, bo i takie produkty rozprowadzano, nie miało sensu. Wymiana oznaczała jednak dodatkowe straty. Powstańcze władze zezwalały, by ze zdobytych składów korzystali cywile, pod warunkiem że samodzielnie przetransportują żywność, także dla wojska.

We wrześniu desperaci chcący wyżywić bliskich kursowali, często po śmierć, do magazynów i z powrotem – z worami zboża na plecach, brnąc przez Aleje Jerozolimskie, tunelami Siennej i Chmielnej oraz podkopami pod Żelazną i Twardą. Dramatyczna była sytuacja małych dzieci. Zrzuty ze skondensowanym mlekiem, o które apelował Bór-Komorowski, nie nadchodziły. Najwięcej (radzieckich) zrzutów z żywnością spadło na Żoliborzu i Mokotowie, ale była to kropla
w morzu potrzeb. Mieszkańcy oddawali więc wszystko, dzięki czemu można było uratować najmłodszych od śmierci głodowej. Cenne były zwłaszcza ziemniaki – powstańczy rarytas.

Kolejka jak rzeka


Nie głód jednak zabił najwięcej mieszkańców Warszawy w czasie powstania, ale brak wody. 14 sierpnia Niemcy zakręcili kurki. Wtedy powstańcy i cywile zaczęli gorączkowo kopać nowe studnie i czyścić stare, często z miernym efektem. Wody było mało, czysta była rzadkością. Pochodziła np. z głębinowych studni artezyjskich przy ul. Hożej. Ze studni przy ul. Skorupki pociągnięto nawet naziemny wodociąg, do którego liczni mieszkańcy „pielgrzymowali" z wiadrami. Prawdziwa tragedia zaczęła się wtedy, kiedy ruszyło „piwniczne życie" powstańczej Warszawy. Kolejka po wodę podczas nalotów, pod ostrzałem, rzedła w sposób dramatyczny. Ludzie umierali ze świadomością, że nie przynieść choćby odrobiny wody, to skazać bliskich na śmierć. Cywile byli już wówczas nagminnie odganiani przez powstańcze wojsko, mające swoje potrzeby. Dantejskie sceny przy ujęciach wody, do których dochodziło pod koniec powstania, dawały prawdziwy obraz stanu ducha walczącej stolicy. Wygłodniałej, spragnionej, wymęczonej i marzącej już tylko o jednym: żeby powstańcy wreszcie się poddali. Bo wtedy może Niemcy odkręcą kurki.

Kultura z granatem w kieszeni


Po wybuchu powstania zamknięto teatry, także te chętnie odwiedzane przez Polaków.
Przestało działać nawet kilkanaście teatrzyków mających poparcie konspiracyjnego ZASP-u. Tajna
Rada Teatralna i wojskowa brygada teatralna odrzucały aktorów, którzy nie stronili od instytucji kulturalnych nadzorowanych przez okupanta. Za to artyści bojkotujący oficjalne sceny z entuzjazmem udzielali się na powstańczych „estradach" knajpianych.

AK nie potępiało okupacyjnych występów np. w kawiarniach U aktorek, czy Cafe Bodo. Teatralne życie kawiarniane, pełne deklamacji i monodramów, rozkwitło, choć na krótko. Niepewnych jutra warszawiaków bawiła Mieczysława Ćwiklińska. Ciepłym barytonem koił nerwy Mieczysław Fogg. Na naprędce aranżowanych scenach wystawiano skecze. Sztuka rozśmieszania stała się bezcenna. Niebawem jednak wszelkie występy przeniosły się do piwnic, by wkrótce zamilknąć w otoczeniu
chorób i śmierci.

Kukiełki pod Barykadą

Tetr kukiełkowy założony przez dwie dziewczyny – jedną uzdolnioną plastycznie, drugą aktorsko i literacko, wystawiał przy pełnych podwórkach zabawne przedstawienia z udziałem m.in. szmacianej Plotkarki, niezmiennie wieszczącej zbliżanie się bolszewików, Pani Schronowej rządzącej na małej powierzchni i Pana Mięczaka, wróżącego czarny kres „powstańczej awantury". Rymy w dialogach wygładził sam Jan Brzechwa. Do trupy dołączyli zawodowi aktorzy, recytujący teksty „ku pokrzepieniu". Przedsięwzięcie podtrzymywało na duchu w zatęchłych podwórkach, bramach i kantynach. Teatrzyk grał po 3–4 spektakle dziennie w lokalach Powiśla i Śródmieścia wskazanych przez komendę. Dialogi kukiełek zmieniały się wraz z sytuacją, a bombardowania zagłuszały ich spory. Rekwizyty teatralne nosiła za artystami spragniona rozrywki dzieciarnia.

Słowo jak dynamit

Polskie pisma powstańcze (prawie sto tytułów, np. „Rzeczpospolita Polska") wieściły szybki triumf zrywu i zarażały entuzjazmem. Wkrótce jednak ton artykułów się zmienił. Atmosferę euforii mąciła publikacja apelu komendanta AK wzywającego świat do wsparcia powstańców słowami „nie mamy broni!". Dziennikarze, zdezorientowani po konferencjach prasowych dowództw, nie byli pewni prawdziwości przekazywanych informacji. W prasie powstańczej przestano się zaczytywać, podkpiwano z jej propagandowych tekstów. Wkrótce służyła jako pierwszy artykuł toaletowej potrzeby. Niesmaczna była przewijająca się w gazetach krytyka postawy ludności cywilnej – zdaniem redaktorów ciągle nie dość heroicznej.

Nie tylko świnie

Warszawskie kina, a było ich przed wybuchem powstania 17, zamknięto zaraz po rozpoczęciu walk. Ludność straciła ulubioną rozrywkę przenoszącą w świat okrojony przez Wydział Propagandy Generalnej Guberni, ale i tak lepszy niż okupacyjna rzeczywistość. Podziemie nie znosiło kin – symbolu jego propagandowej porażki. Mimo haseł „tylko świnie siedzą w kinie", warszawiacy walili do sal kinowych np. na dopuszczone do dystrybucji przedwojenne filmy polskie, lekceważąc treść wyświetlanych przed seansem „Wiadomości Filmowych Generalnej Guberni". Do wybuchu powstania warszawskie kina odwiedzało pół miliona widzów miesięcznie. Potem nie można już było wybrać się na niemiecki film „Panienki z przedpokoju" ani na polskie komedie „Fredek uszczęśliwia świat" z Lodą Halamą czy „Papa się żeni" z Lidią Wysocką. Lekkie kino zastąpiono dokumentem. Na polecenie powstańczego Biura Informacji i Propagandy, w Palladium wyświetlano kroniki filmowe zatytułowane „Warszawa walczy". Owoc pracy filmowców i korespondentów wojennych na froncie powstańczych walk. Kilka takich kronik zrealizowali na 30 tys. metrów taśmy montażysta Wacław Kaźmierczak oraz reżyserzy Antoni Bohdziewicz „Wiktor" i Jerzy Zarzycki „Pik". Projekcje odbyły się 13 i 21 sierpnia oraz 2 września.

Donoszę, że żyję

Deszcz bomb niszczył budynek po budynku, za mieniając Warszaw ę w gruzowisk o, ulice oddzielone były od siebie barykadami. W takim umierającym mieście żyło tysiące ludzi, którzy musieli się między sobą komunikować. Jak to robili? 

W powstaniu ważną rolę odegrało radio. Powstańcy i cywilni mieszkańcy stolicy z zainteresowaniem i przejęciem nasłuchiwali wiadomości płynących ze stacji „Błyskawica".Fale radiowe służyły też żołnierzom do komunikowania się między sobą.

Halo! Tu Błyskawica...

Stacja Nadawcza AK „Błyskawica"zaczęła nadawać 8 sierpnia 1944 r. Jej sygnałem rozpoznawczym była melodia „Warszawianki". Było to główne źródło informacji na temat działań powstańczych. Nie brakowało tam też słów zagrzewających żołnierzy do walki. Stacja przestała nadawać 4 października 1944 r., gdy powstanie upadło. Do dyspozycji żołnierzy Armii Krajowej były trzy podstawowe sieci. Sieć A – jak alarmowa – służyła do nasłuchów komunikatów Naczelnego Wodza i rozgłośni BBC. Wykorzystywano tutaj radioodbiorniki. Sieć I – jak inspektorska – wiązała Komendę Okręgu z rejonami VII Obwodu Okręgu Warszawskiego AK „Obroża". W tym wypadku wyposażenie techniczne stanowiły radiostacje krótkofalowe. Trzecia to sieć „B" – jak bojowa – stanowiła element bojowej sieci czerwonej. Miała ona zapewnić łączność poniżej obwodu, do szczebla kompanii. Opierała się ona na wytwarzanych przez polskie podziemie radiostacjach tornistrowych pracujących na falach ultrakrótkich.

Telefon i poczta powstańcza

W czasie powstania działała też bezpośrednia łączność telefoniczna, ale była ona zarezerwowana wyłącznie dla siedziby dowództw i sztabów. Pozostali żołnierze AK musieli zadowolić się łącznością telefoniczną o małym zasięgu, kablową i przede wszystkim tą bazującą na łącznikach i łączniczkach. Nocą zaś nadawano sygnały świetlne. Cywile i powstańcy masowo korzystali również z Harcerskiej Poczty Polowej, którą powołano już 4 sierpnia 1944 roku. Wystarczyło napisać krótki list (do 25 słów), przynieść go na harcerską pocztę lub wrzucić do odpowiednio oznakowanej skrzynki z harcerską lilijką. W sumie powstało 10 urzędów pocztowych, które dysponowały 40 skrzynkami! Najważniejsza była jednak rola harcerza „Zawiszaka", dostarczającego przesyłki pod wskazany adres. Roznosiły je zwykle dzieci do 14. roku życia. Szacuje się, że harcerze Szarych Szeregów w ciągu całego powstania przenieśli ok. 200 tys. listów! Niestety, w trakcie misji wielu małych listonoszy zginęło.

Szpitale w ogniu apokalipsy

W Powstaniu Warszawskim zginęło około 200 tys. ludności cywilnej i około 18 tys. powstańców. Straty te byłyby z pewnością znacznie większe, gdyby nie właściwie przygotowana , zorganizowana i działająca służba medyczna.

Powstanie Warszawskie miało trwać z założenia zaledwie kilka dni, ale walki trwały aż 63 dni, a liczba rannych
powstańców i cywilów rosła z godziny na godzinę. Od pierwszych dni sierpnia obok istniejących
szpitali konieczne było organizowanie szpitali polowych oraz licznych punktów opatrunkowych. Prowizoryczne szpitale powstawały w piwnicach, podziemiach budynków i kościołów. Wielkie znaczenie miała wówczas pomoc społeczeństwa. Warszawiacy oddawali leki, środki opatrunkowe, łóżka, żywność, służyli pomocą w miarę swych możliwości.
Operacje przy świeczce

Już po kilkunastu dniach powstania zaczęło brakować wykwalifikowanego personelu. Interniści, psychiatrzy, a nawet stomatolodzy musieli wykonywać operacje chirurgiczne. Zabiegi odbywały się często w sytuacjach
niezwykłego zagrożenia, w ekstremalnych, prawdziwie wojennych warunkach. Lekarze i pielęgniarki
własnym ciałem zasłaniali otwarte rany, nawet jamy brzuszne, od spadającego tynku i odprysków szkła. Operacje odbywały się często przy lampie karbidowej, a nawet świeczce. Brakowało narzędzi chirurgicznych, leków przeciwbakteryjnych i środków znieczulających. Zabiegi wykonywano więc bez znieczulenia. W sytuacjach wymagających natychmiastowej interwencji wykorzystywano piły i dłuta stolarskie lub ślusarskie. Nie było nawet noszy. Zdarzało się, że ciężko rannych wleczono w kocach po gruzach i w fatalnym stanie dostarczano ich lekarzom. Ze środkami opatrunkowymi radzono sobie najprościej – darto lub cięto bieliznę pościelową. W sytuacjach ostatecznych używano papieru, nawet toaletowego.

Nie tylko rany

Ranni i chorzy tłoczyli się w wilgotnych i ciemnych pomieszczeniach do tego nieprzystosowanych. Często pozbawieni wody, lekarstw i żywności. Oprócz ran postrzałowych oraz urazów powstałych w wyniku działań wojennych powszechnie występowały również osłabienia serca, zapalenia ropne, wrzody, świerzb, zanokcica (rodzaj ropowicy) oraz choroby zakaźne (np. czerwonka) wynikające z kilkuletniego okresu wycieńczenia wojennego oraz ciężkich warunków sanitarnych.

Cel: szpital

W szpitalach powstańczych Polacy (zarówno cywile, jak i żołnierze) toczyli heroiczną walkę o życie, ale
dla wroga były one terenem najokrutniejszych zbrodni wojennych. Niemcy ze szczególną zaciętością
niszczyli miejsca, w których udzielano pomocy rannym. Oznakowanie przez wywieszenie na dachu szpitala
znaku Czerwonego Krzyża nie zabezpieczało przed atakiem na tę placówkę, ale wręcz powodowało jej ostrzeliwanie i bombardowanie. Okupanci nie mieli litości – mordowali pacjentów i personel medyczny. Kiedy ewakuowano obiekty, wielu chorych nie było w stanie uciekać, zwłaszcza kiedy próbowano przedostać się gdzieś kanałami. Sanitariusze często decydowali się zostać przy rannych, ginąc na posterunku.

Miasto jak cmentarz


Wszędzie leżały trupy, które trudno było wskutek ciągłego ostrzału pochować. Ciała leżały na ulicach, podwórzach, placach, pod gruzami i na gruzach. W upalne dni zwłoki szybko się rozkładały. Brakowało mydła i wody. „Prysznic" można było wziąć w miejscu, gdzie bomba uszkodziła rurę, ale woda po trzech dniach się kończyła. Zaczęły się kłopoty zdrowotne: wymioty i biegunki. Brakowało wody, a rozkładające się ciała wzmagały zagrożenie epidemią. Szerzyła się dyzenteria. Nie było już nikogo, kto byłby całkowicie zdrowy. Plagą warszawiaków były wszy.

Piwnicami, kanałami, pod osłoną barykad

Chociaż wybuch powstania był spodziewany od kilku tygodni, godzina „W" zaskoczyła wielu warszawiaków Ci, którzy byli na ulicy, wpadali do najbliższej bramy, aby schronić się przed strzałami. Odcięci od swoich domów, koczowali tam, gdzie zastał ich wybuch walk. Powrót do rodziny był utrudniony, zwłaszcza że już 1 sierpnia komendant garnizonu Wehrmachtu ogłosił Warszawę miastem oblężonymi zapowiedział, że cywile,którzy znajdą się na ulicy, zostaną rozstrzelani.

Ucieczka ze strefy zagrożenia

Przemieszczanie się po powstańczej Warszawie było wielkim wyzwaniem. Z chwilą ogłoszenia godziny „W" stanęły stołeczne tramwaje. Po wąskich i przegrodzonych barykadami ulicach miasta poruszano się na rowerach, motorach lub pieszo. Na początku powstania ludność polska (z wyjątkiem mężczyzn, którym groziło rozstrzelanie lub zatrzymanie) mogła przechodzić z podniesionymi rękami w niektórych punktach miasta ze strefy opanowanej przez powstańców do strefy niemieckiej. Szybko jednak nastąpiła całkowita izolacja. Mimo tych utrudnień, warszawiacy pod osłoną barykad przemieszczali się, uciekając z zagrożonych stref miasta do innych dzielnic (które i tak w krótkim czasie okazywały się równie niebezpieczne). Barykady były budowane na każdym skrzyżowaniu ulic. Najpierw prowizoryczne, a potem solidne z płyt chodnikowych. Wykorzystywano także materiał ze zniszczonych kamienic. Do ich umacniania służyły wagony tramwajowe, unieruchomione ciężarówki, a nawet powozy.

Po żywność, po wodę

Ludzie przedzierali się przez płonące miasto korytarzami piwnicznymi i tunelami kopanymi w piwnicach. Szlaki komunikacyjne tworzono też, przebijając mury między budynkami. Kopano także rowy, które chroniły ludzi przebiegających przez ulice. Warszawiacy wychodzili z piwnic nad ranem, wtedy było najspokojniej. Przebiegając pod barykadami, skacząc po gruzach, mijając wiele ulic jedni ustawiali się przy pompie z wodą, drudzy przedzierali się dalej, do innych dzielnic w poszukiwaniu żywności.

Kanałami po śmierć

Przepłynięcie Wisły już na początku powstania było niemożliwe. Niemcy pilnowali jej w dzień i w nocy, oświetlając reflektorami. Z zagrożonych terenów można było wyjść kanałami, ale aby z tej drogi skorzystać, cywil musiał mieć specjalną przepustkę. Sieć kanałów wykorzystywana była głównie przez wojsko, do łączności, transportu broni i ewakuacji. W kanałach umieszczano strzałki i znaki opisujące szlak. Dzięki temu powstańcy nie błądzili i nie trafiali w ślepe odcinki kanału. Często jednak taka przeprawa kończyła się tragicznie. Niemcy zalewali kanały wodą i benzyną, wrzucali do studzienek granaty, puszki z gazem trującym oraz łzawiącym.

W ruinach, w piwnicach, na zgliszczach


Warszawiacy w zdecydowanej większości wsparli powstanie i pomagali jak mogli. Jednak każdego dnia toczyli ciężką i nierówną walkę o swoje życie, ukrywając się w gruzach niszczonej stolicy.

Szacuje się, że podczas Powstania Warszawskieg zginęło około 100–200 tys. cywilów. Ilu dokładnie – do dziś nie wiadomo. Historycy podkreślają, że niektórzy byli chowani bez identyfikacji, która w tamtych warunkach często była niemożliwa. Wielu z nich straciło życie, ukrywając się w gruzach i piwnicach Warszawy. W niektórych kryjówkach warszawiacy przesiadywali wiele dni, z innych musieli uciekać po kilku godzinach.

Zaskoczeni i odcięci

Walki o miasto były dynamiczne, i kiedy tracono ulicę, mieszkańców trzeba było jak najszybciej ewakuować. Od początku walk Niemcy nie oszczędzali cywilów – bez oporów mordowali kobiety, dzieci i starszych niezaangażowanych w działania zbrojne, a tych, których zostawili przy życiu, wysyłali do obozów koncentracyjnych. Godzina „W" zaskoczyła nie tylko część powstańców (nie wszyscy zdołali dotrzeć na miejsce zbiórki), ale i mieszkańców, którzy nagle zostali odcięci od domostw. Budynki mieszkalne bombardowano i ostrzeliwano niemal bez przerwy, bo Niemcy ogłosili Warszawę miastem oblężonym i zapowiedzieli niszczenie obiektów, z których prowadzony jest ostrzał. To dało okupantom prawo do szturmu na budynki cywilne. Wiele rodzin musiało opuścić swoje domy i kamienice praktycznie na początku powstania, inni zostawali w nich tak długo, jak tylko mogli z nadzieją na zakończenie walk i odnalezienie zaginionych bliskich. Wyzwaniem było przede wszystkim zdobycie jedzenia. Zapasy zgromadzone w mieszkaniach szybko się kończyły, a toczące się walki nie ułatwiały, a właściwie uniemożliwiały poruszanie się po mieście. Sąsiedzi starali się sobie pomagać, z pomocą przychodzili też powstańcy, ale każdy kolejny dzień walk drastycznie redukował zapasy.

Tragiczne warunki

Organizowaniem żywności, kwaterowaniem i ewakuacją cywilów zajęła się Rada Główna Opiekuńcza. Początkowo wszystko przebiegało sprawnie. Nikt nie sądził, że powstanie będzie trwało dłużej niż kilka dni. Ale coraz trudniej było znaleźć bezpieczne miejsce. Uciekający z zajmowanych dzielnic, cywile nie mieli gdzie się chronić – zajmowali więc bramy, klatki w blokach, każdą wolną przestrzeń w schronach. Z niewielu zapisków i wspomnień cywilów (w Muzeum Powstania Warszawskiego jest kilkaset wywiadów z cywilami, podczas gdy z powstańcami przeprowadzono ich kilka tysięcy) wiadomo, jak wyglądało walczące miasto z ich perspektywy. 

Domów, w których mieszkańcy przeżyli powstanie, a które ocalały, do dziś jest najwyżej kilkadziesiąt. Kamienice z grubymi murami i podwórkiem powstańcy zamieniali w twierdze. Tę przy Rakowieckiej historycy nazywają Redutą Wawelską. W niektórych takich miejscach nie tylko toczyły się zacięte walki, ale i ukrywało się nawet kilkaset osób – całe rodziny, sąsiedzi, przyjaciele i dochodzący z innych domów, a nawet dzielnic. Budynki te były świetnymi schronami, ale czasem stawały się pułapkami, z których nie było ucieczki. Zabarykadowani i odcięci cywile ginęli z głodu, pod gruzami walącej się kamienicy albo rozstrzeliwani przez wchodzących Niemców. Warunki w piwnicach były spartańskie: przerażona ciżba bojąca się ruszyć, nieopuszczająca piwnicznych klitek, niemyta od tygodni, zawszawiona, defekująca w prowizorycznych latrynach lub po prostu w kącie, umierająca na siedząco, sypiająca na chodnikach rozłożonych na betonie. Silniejsi czytali głośno powstańcze gazety, pełne zarzutów o bierność wobec tych, którzy nie mieli siły powiedzieć czytającemu, żeby przestał. Wszędzie kurz, huk i trzęsące się ściany. Oczywiście pojawiały się spory i kłótnie, ale odliczanie do kolejnego bombardowania i wspólne modlitwy zbliżały, a strach i wola przeżycia jednoczyły.

Skazani na wygnanie

Na podstawie podpisanego 2 października układu o zaprzestaniu działań wojennych powstańcy musieli skapitulować i złożyć broń, a wszyscy cywile opuścić miasto. Ze stolicy wypędzono w sumie pół miliona osób.
Warszawiacy z rozpaczą wspominają ucieczki z domów, w których spędzili całe życie, a które w jednej chwili zostały zrównane z ziemią. Ruiny splądrowano. Ci, którzy cudem ocaleli, wracali po wojnie do starych domów
– szkieletów. Miasto było nie do poznania. Większość kamienic nie nadawała się już do zamieszkania,
inne były zrównane z ziemią, a niektórych nie sposób było znaleźć, bo zniszczone zostały całe ulice.

Cmentarze na gruzach

Warszawa każdego dnia była kawałek po kawałku niszczona. Ostrzeliwano i bombardowano nie tylko przepiękne zabytkowe kamienice, ale również klasztory, kościoły, pałace, biblioteki. Niemcy grabili wszystko, co w tych budynkach pozostało. Resztę niszczyli doszczętnie. Z każdym dniem coraz więcej podwórek zamieniało się w cmentarze, gdzie chowano poległych powstańców i cywilów. Wszędzie wyrastały prowizoryczne groby, czyli kopce usypane z kamieni, gruzu lub piachu, z których wyrastały krzyże.

Do powstania jak na bal

Wydawać by się mogło, że w obliczu poważnej sprawy, jaką było powstanie, tak niepoważne rzeczy, jak moda albo styl, nie mają racji bytu. A jednak Powstanie Warszawskie miało swój rozpoznawalny szyk. Powstaniec warszawski jeszcze nienoszący na sobie śladów „zużycia" w walkach nie musiał mieć opaski na rękawie ani furażerki na głowie, żeby było wiadomo, że idzie na wezwanie. Styl powstańczy, mimo usilnych
prób ujednolicenia wyglądu młodych żołnierzy, zachował świeżą różnorodność.

Układana spódniczka i skarpetki

„Do powstania szłam jak na bal" – wspominała jedna z uczestniczek powstania. Strój, w którym wyszła na barykady, złożony był z białej bluzki, granatowego sweterka, plisowanej spódniczki, białych skarpetek i sandałków. Dziewczyny zanim wyruszyły wyzwalać stolicę, starannie układały włosy, zakładały najlepsze sukienki, licząc, że narzuconą na wszystko brezentową kurtkę przepasaną szerokim skórzanym pasem będzie
można zdjąć, choćby na chwilę. Powstańczy szyk wymagał niemal bezwzględnie mocnego przepasania w pasie. Za pas można było „zasadzić" zdobyczny niemiecki pistolet, przez co całość nabierała pożądanego militarnego charakteru. Z paskami dobrze prezentowały się bluzy maskujące Waffen SS M42 typu I i II (zdobycze z magazynów niemieckich). Noszone przez mężczyzn do niemieckich spodni drelichowych M43 (także z magazynów), a przez kobiety do trapezowych ciemnych spódnic za kolano. Białe skarpetki i traperki dodawały całości „harcerskiego" wdzięku.

Buntownicy nie bez powodu

Mocno przepasywano także skórzane płaszcze i kurtki. Już w latach 40. XX wieku zauważono ich niepowtarzalny, buntowniczy urok. Powstańcze płaszcze ze skóry, w odróżnieniu od czarnych, noszonych przez gestapo,
były brązowe. Mniej stylowi żołnierze nosili drelichowe bluzy robotnicze, mające krój niemal mundurowy. Karierę wśród chłopców z AK zrobiły ochronne koszule niemieckich wojsk pancernych. Koszule na wskroś cywilne, przeważnie szare lub błękitne, noszono z rozpiętymi kołnierzykami, włożone do spodni o luźniejszej górze.
Takie spodnie, wciągnięte w zdobyczne oficerskie buty, wyglądały niemal jak wojskowe bryczesy.

Diabeł tkwiący w dodatkach

W powstańczej modzie liczył się szczegół dopełniający całości. A więc furażerka (pierożek Wojska Polskiego) na głowie, pochodzący często z szafy ojca, z przyszytym z boku powstańczym biało-czerwonym proporczykiem, chusta batalionowa, , opaska powstańcza i torba z brezentu. Często stosowano zdobyczne niemieckie „opinacze" spodni – wełniane ściągacze zakładane na cholewki butów. Powstańczy szyk osiągano także dzięki rozpiętej pod brodą skórzanej czapce cyklistówce. Pod koniec powstania przestawały być modne atrybuty stroju podkreślające przynależność do AK. Jedna z sanitariuszek, przed wejściem do piwnicy między stłoczonych ludzi, zdejmowała charakterystyczny element powstańczego sznytu: opaskę. Bez niej czuła się mniej stylowo, ale
za to... bardziej komfortowo.

Obchody 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego: Pamiętajmy o powstaniu

Rozmowa z Piotrem Glenem, dyrektorem ds. zaangażowań społecznych w PZU na temat mecenatu obchodów 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego

PZU będzie mecenasem obchodów 70. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Co skłoniło państwa do objęcia patronatem właśnie tego wydarzenia?

– Od lat angażujemy się w działania na rzecz szeroko rozumianej ochrony dziedzictwa narodowego. Pamięć o Powstaniu Warszawskim jest jego ważną częścią. Obchodom tej rocznicy co roku towarzyszy wiele ciekawych wydarzeń, w które angażują się mieszkańcy stolicy. W tym roku rocznica jest szczególna, więc obchody będą mieć jeszcze większy rozmach. Naturalne jest, że chcieliśmy włączyć się w to wydarzenie i wesprzeć w obchodach Muzeum Powstania Warszawskiego.

– Mówi pan, że to była naturalna decyzja. Czyli uważa pan, że PZU powinno wspierać tego
typu inicjatywy?

– Pytanie, kto powinien to robić, jeśli nie PZU. Jesteśmy jedną z największych instytucji finansowych w Polsce i ubezpieczeniowych w Europie. Stoi za nami 200 lat tradycji. Na takich firmach jak nasza w szczególności spoczywa odpowiedzialność za wspieranie dziedzictwa narodowego i polskiej kultury. Staramy się sprostać tym oczekiwaniom. Dlatego sfinansowaliśmy odzyskanie obrazu Aleksandra Gierymskiego „Żydówka z pomarańczami". Wspieramy też Zamek Królewski oraz Łazienki Królewskie w Warszawie czy Galerię Sztuki Polskiej XIX wieku w Sukiennicach.

– PZU w ostatnich latach buduje wizerunek firmy nowoczesnej i otwartej także na młodego klienta. Czy zaangażowanie w obchody rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego wpisuje się w ten wizerunek?

– Powstanie Warszawskie jest pod tym względem wyjątkowe. Wspomnienia powstańców, ludzi walczących w bardzo młodym wieku, trafiają najmocniej do serc ich współczesnych rówieśników. Dla wielu z nich to okazja do zadania sobie pytania: czy sam umiałbym postąpić tak samo? Dlatego Powstanie Warszawskie od kilku lat jest stałym tematem komiksów czy murali. Dziś, dzięki rozwojowi technologii, możemy poznawać historię i kultywować pamięć także nowoczesnymi metodami. Kilka miesięcy temu zostaliśmy mecenasem bezpłatnej aplikacji mobilnej „Powstanie Warszawskie". Pozwala ona zobaczyć na ekranie smartfona, jak wybrane miejsca w stolicy wyglądały podczas walk powstańczych. Umożliwia też odtworzenie fragmentów filmu kinowego „Powstanie Warszawskie" dokładnie w miejscach, w których zostały one zarejestrowane w 1944 r. Obecnie trwają pracę nad kolejną, bardziej rozbudowaną aplikacją o Powstaniu Warszawskim, z której będziemy mogli dowiedzieć się, jak w czasie okupacji niemieckiej wyglądała Warszawa, posłuchać wielu historii, które do dziś opowiada miasto, a przede wszystkim – poczuć i zrozumieć, jak przed 70 laty żyli, walczyli, ginęli zarówno powstańcy, jak i mieszkańcy stolicy. Taki sposób promocji historii czy kultury jest nas szczególnie bliski. Kolejnym elementem związanym z obchodami rocznicowymi są spotkania w plenerze z mieszkańcami Warszawy. 1 sierpnia wieczorem na placu Piłsudskiego będzie można zaśpiewać wspólnie piosenki powstańcze w ramach akcji muzycznej WARSZAWIACY ŚPIEWAJĄ (nie)ZAKAZANE PIOSENKI. Na uroczystości rocznicowe Muzeum Powstania Warszawskiego przygotowało również wystawę „Powstańcy 1944/70/2014", którą będzie można oglądać od 28 lipca w Alejach Ujazdowskich.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki