Maciej Lasek o wynikach ekspertyz ws. Smoleńska: nie ma tej wielkości wybuchu, który nie odcisnąłby jakiegoś śladu w rejestratorze

2013-06-28 13:27

Szef PKBWL Maciej Lasek skomentował w programie "Kropka nad i" w TVN24 informacje przekazane przez prokuraturę, która poinformowała, że ze sprawozdania biegłych wynika, iż w próbkach z wraku nie stwierdzono "obecności pozostałości materiałów wybuchowych lub produktów ich degradacji". - Dzisiaj jesteśmy wyposażeni w wiedzę biegłych, ekspertyzę, którą przeprowadzili na potrzeby prokuratury, w której wykluczyli występowanie jakichkolwiek środków wybuchowych na próbkach, które zabezpieczyła prokuratura. Jest to wynik zbieżny z ustaleniami komisji, która pracowała pod kierunkiem ministra Millera - powiedział Lasek.

Lasek podkreślił, że "każdy wybuch jest związany ze specyficznymi oddziaływaniami". - To mogą być nadtopienia, bo temperatura w momencie wybuchu dochodzi do kilku tysięcy stopni. Takich nadtopień nie stwierdzono. Zapis rejestratora parametrów lotu nie wykazał żadnego wzrostu ciśnienia, co nie wskazuje na jakiekolwiek rozszczelnienie kabiny. Zapis rejetratora głosu nie nagrał odgłosu wybuchu - zapewnił Maciej Lasek.

>>> Katastrofa smoleńska: Śledczy ujawnili wyniki analiz. Na wraku tupolewa był trotyl?

- Gdyby trotyl wybuchł w kabinie to musiałaby nastąpić dehermetyzacja kadłuba samolotu. Jeśli nastąpiłaby dehermatyzacja, to nastąpiłaby zmiana ciśnienia. Nie ma tej wielkości wybuchu, który nie odcisnąłby jakiegoś śladu w rejestratorze - dodał. Lasek podkreślił, że na razie nie wystąpiły "żadne nowe dowody i fakty, które mogłyby wskazywać choćby na potrzebę rozważenia wznowienia badania" i prac komisji.

Pytany czy rosyjski MAK, który też badał katastrofę tupolewa jest w jego ocenie instytucją wiarygodną, Lasek powiedział: - Z jednej strony MAK jest poddawany audytom i nie widziałem wyników tego audytu, które by wskazywały, że jest to organizacja niewiarygodna - powiedział. Zaznaczył jednak, że polska strona ma "sporo uwag do raportu MAK". - Uważam, że można było to badanie przeprowadzić lepiej - ocenił.

Trotyl na tupolewie

Na przełomie września i października zeszłego roku w Smoleńsku polscy śledczy i biegli zabezpieczyli do specjalistycznych badań laboratoryjnych ponad 250 różnego rodzaju próbek - wymazów, próbek gleby i wycinków materiałów z wraku. Ich badaniem zajmowało się Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji w Warszawie. Sprawa obecności środków wybuchowych na szczątkach tupolewa stała się głośna w październiku ubiegłego roku. "Rzeczpospolita" napisała, że śledczy podczas badania wraku znaleźli ślady trotylu i nitrogliceryny. Prokuratura wojskowa wskazywała wtedy, że choć napis TNT wyświetlił się na detektorze używanym przez ekspertów podczas pobierania próbek z wraku, nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki