Eugeniusz Błasik: Mój syn nie zabił Prezydenta!

2010-05-21 5:50

Eugeniusz Błasik (77 l.), ojciec generała Andrzeja Błasika (48 l.), dowódcy sił powietrznych, który zginął w katastrofie prezydenckiego tupolewa, jest zrozpaczony i wściekły.

Nie tylko z powodu tragicznej śmierci ukochanego syna. Poraziła go informacja, że generał tuż przed katastrofą wszedł do kabiny pilotów i sugestia, że ta wizyta mogła się przyczynić do tragedii. Prokuratorzy rosyjscy wciąż sprawdzają, czy na pilotów były wywierane jakieś naciski.

- Mój syn nie zabił Prezydenta i tych wszystkich ludzi, którzy z nim lecieli - wykrzykuje zrozpaczony ojciec generała.

Dla Eugeniusza Błasika to najtrudniejsze chwile w życiu. 10 kwietnia w katastrofie smoleńskiej zginął jego syn. Chociaż ciało generała wróciło do Polski i spoczęło już w poświęconej ziemi, pan Eugeniusz nie odzyskał spokoju duszy. Gdy Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK) z Moskwy ujawnił, że w kabinie pilotów na 16-20 minut przed katastrofą słychać głosy dwóch osób, których tam nie powinno być, natychmiast pojawiła się informacja (podał ją PAP), że jedną z nich był gen. Błasik. Tatiana Anodina, szefowa MAK, dodała, że śledztwo musi teraz ustalić, czy któraś z tych osób nie wywierała nacisku na pilotów.

- Kiedy o tym usłyszałem w radiu, aż mnie zmroziło. Nie wierzę jednak w to - wybucha starszy pan. - Mój syn był bardzo doświadczonym żołnierzem, doświadczonym pilotem. Nie pozwoliłby sobie na jakieś ruchy, które mogłyby doprowadzić do nieszczęścia. Na litość boską! On nie zabił Prezydenta i tych wszystkich ludzi! Ktoś na siłę chce szukać winnych nie tam, gdzie oni są - oburza się pan Eugeniusz. I zapowiada, że "nie pozwoli, by zszargano dobre imię Andrzeja".

Raport ekspertów, niestety, nie wyjaśnił, dlaczego piloci tupolewa zdecydowali się lądować 10 kwietnia w Smoleńsku w tak trudnych warunkach. Czy był to błąd pilota, błąd kontrolerów czy może efekt nacisków na pilotów? Ten ostatni wątek nabiera zupełnie nowego znaczenia, od kiedy wiemy, że gen. Andrzej Błasik był w kokpicie po tym, jak załoga samolotu dostała ostrzeżenie od kolegów z jaka-40, który wcześniej lądował w Smoleńsku. Mówili o fatalnej, pogarszającej się z minuty na minutę pogodzie. Było to kolejne ostrzeżenie. Czy było więc tak, że piloci, czując na plecach oddech swojego przełożonego, zdecydowali się na ryzykowny manewr? Niestety, specjaliści z Moskwy tego nie ujawniają.

 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki