Adrian M. do porwania Mai starannie się przygotowywał. Przyjeżdżał do Wołczkowa, śledził dziewczynkę. - Od dawna się tam kręcił, obserwował. W pobliżu miejsca porwania znaleźliśmy imienny mandat sprzed dwóch miesięcy, to on nas doprowadził do sprawcy - zdradza szczeciński kryminalny. Śledczy wykluczają, by Adrian M. działał napędzany seksualną żądzą. Mężczyzna nie tknął dziewczynki. Jaki miał motyw? - Takie uprowadzenia jak w przypadku Mai B. zdarzają się niezwykle rzadko. Większość porwań dokonywanych jest przez opiekunów lub na ich zlecenie - mówi insp. Mariusz Sokołowski z Komendy Głównej Policji. Tę wersję policja musi wykluczyć, bo to właśnie rodzice Mai zgłosili jej zaginięcie. Jest też przerażający scenariusz, który kryminalni będą musieli zbadać.
Zobacz: Porywacz Mai ma problemy psychiczne. Słyszy głosy i ma halucynacje
Adrian M., z pochodzenia Rom, mógł działać na zlecenie mafii, która porywa dzieci, by pracowały dla nich za granicą. - Chodzi o żebranie na ulicach miast zachodniej Europy. Małe blondynki o twarzach aniołków łatwiej naciągną przechodnia niż cygańskie dziecko - tłumaczy jeden z policjantów. Czy tak miała skończyć Maja? Policjanci będą musieli zadać to pytanie Adrianowi M., który zostanie deportowany z Niemiec do Polski w ciągu kilku najbliższych dni. Dzięki międzynarodowej akcji policji Maję udało się uratować, ale kto wie, ile maluchów nie miało tyle szczęścia? Policyjne statystyki dają pocieszenie. - Większość zaginionych dzieci się znajduje. W ubiegłym roku zgłoszonych było 8261 zaginięć osób małoletnich, a znalazło się 8283, w tym kilkadziesiąt z roku poprzedniego - informuje insp. Sokołowski.