Pruszków miał swoich ministrów! Jarosław Sokołowski pseudonim "Masa" odsłania kulisy mafii! - część 1

2014-03-16 20:18

Świadek koronny - Jarosław Sokołowski, ps. "Masa" odsłania prawdziwe kulisy działania polskiej mafii. Część 1.

"Super Express": - Jak częste były kontakty mafii pruszkowskiej z politykami?

Jarosław Sokołowski "Masa": - Mieliśmy je, choć bez przesady, że ze wszystkimi. Niechętnie o tym mówię, bo jak zeznałem na Barbarę Piwnik, to zrobili ją ministrem sprawiedliwości. Jak zacząłem zeznawać o umoczeniu ludzi SLD w kontakty z mafią, to oni później wygrali wybory. Życie może mi spłatać figla i mogą znów wygrać.

- Najgłośniejszym kontaktem mafii był Ireneusz Sekuła z SLD. W swoim czasie jeden z najbliższych ludzi Jaruzelskiego, a później minister w rządach SLD. Twierdził pan, że SLD miało swój fundusz wyborczy z pieniędzy mafii z hazardu.

- Te kontakty były na różnych szczeblach, a politycy, jak to świnie, z tymi brudnymi mordami pchali się do tego chlewu, żeby się nachapać. Tylko im ogonki z tyłu merdały. Kiedy "Pershing" oddelegował mnie do zajmowania się zwrotami podatku VAT, kiedy kupiliśmy z Kolasińskim Italmarcę...

NIE PRZEGAP: Wyznania Masy cz. 2. Od czego zależał wybór Miss

- Posłem AWS.

- Tak, później skazanym. To biznesplan, żebyśmy mogli uzyskać kredyt, pisał nam wiceminister finansów z lat 1992-1996 prof. Witold Modzelewski. Opierając się na przyjaźni z Gawronikiem kluczową rolę w Italmarce miał pełnić wicepremier Goryszewski z ZChN. Ochronę mieli zapewniać generałowie Petelicki i Czempiński, dając także ludzi.

- Te dawne powiązania "Pruszkowa" z ludźmi polityki są aktualne?

- Wielu odeszło, wielu nie żyje, to raczej historia. Ale gdyby pogrzebać np. w SLD? To takich osób by się jeszcze kilka znalazło. Minęło jednak kilkanaście lat i to nie to samo.

- Wtedy była jednak zażyłość? Wspominał pan o imprezach u Jerzego Urbana. Urban w latach 90. był ważną postacią dla SLD.

- Imprezy u niego w domu to jedno, ale ile wódki żeśmy wypili na imprezach na jego statku "Aurora" na Mazurach!

- Politycy przedstawiali pana jako biznesmena?

- A skąd! Mieli świadomość, skąd jestem i co robię. Byłem ich "flagowym gangsterem" na takich imprezach. Wiedzieli, że jestem bandziorem, który może zabić, zgnoić, zgnębić - ale wiedzieli też, że możemy doinwestować. Politycy na początku lat 90. nawet twierdzili, że żadnej mafii w Polsce nie ma. Później pisano o "Masie", "Kiełbasie" i "Pershingu". Ale o "Parasolu" i innych? Gdzież tam.

- "Pruszków" miał swoich ministrów?

- Miał. Ale bez przesady, że tych najważniejszych.

- Mówił pan o wiceministrach, ale był też Jacek Dębski, później zabity przez mafię.

- I tego Dębskiego trudno było do rządu AWS-UW wcisnąć. Krzaklewski go nie lubił, nie chciał. Zgodził się dopiero po awanturze, jaką mu zrobił biskup z Lublina. Dębskim sterował akurat Śląsk.

- Kościół miał takie związki z mafią pruszkowską, żeby aż wymuszać jej ludzi w rządach?

- (śmiech) A dlaczego nie?! Mnóstwo aut sprzedaliśmy w Warszawie do kurii biskupiej na Miodową. Przecież tam może jedno na pięć aut było legalne, a reszta była robiona przez nas! Kiedy zostałem świadkiem koronnym, to moje mercedesy kupił Jędruch, ten od skandalu z Coloseum, a później ks. Jankowski z Gdańska. Kiedy chowali "Nikosia", to kto mu załatwiał miejsce na cmentarzu, w którym trzeba było wyciąć starodrzew? Stało się to dzięki biskupowi Gocłowskiemu.

- Majątków ludzi z "Pruszkowa" nie udało się skonfiskować.

- Te majątki można było skonfiskować, ale wina leży po stronie prokuratury. Przecież oni na początku wyznaczyli do tego kobietę, którą moi znajomi sfotografowali na imprezie sylwestrowej z gangsterami, z "Grafem" i "Sprocketem"! W dodatku tylko jedna osoba odpowiadała w prokuraturze za wszystkie finanse mafii! Do pewnego momentu tylko jedna osoba zajmowała się mną jako świadkiem koronnym. Dramat.

- "Słowik", "Parasol" po wyjściu na wolność znów będą mieli te majątki?

- Nie do końca. Te majątki były jakoś legalizowane. Trzeba jednak brać pod uwagę to, że "Wańka" lub "Słowik", spędzili ukrywając się, w aresztach lub więzieniach np. 10 lat. Na dostatnie życie ich i ich rodzin szły olbrzymie kwoty. Nie pomnażane już w dawnym stylu.

- Nie byli zapobiegliwi?

- Pieniądze w latach 90. były gigantyczne, ale one od razu szły w komin. Niemal pokazowo je tracili, rozdawali na prawo i lewo, wydawali walizkami. Nie spodziewali się, że tak szybko się skończy.

- Nie wierzę, że nic im nie zostało.

- Coś mają, ale to już nie to. Zygmunt R. "Bolo" wyszedł z więzienia i niewielu wie, że sprzedał działkę w Warszawie na Ostrobramskiej. Za 8 milionów zł. Jedną działkę. Ma trochę ziemi. Ale to już nie to co kiedyś i nie każdy.

- Dlaczego się nie zabezpieczyli?

- Z tego samego powodu, dla którego zostałem świadkiem koronnym. To była brutalna patologia starych recydywistów, którzy chcieli rżnąć bohaterów. To nie była grupa ludzi biznesu w białych kołnierzykach. To byli sadyści, jak "Parasol", ćpali, bili i zabijali swoich. Ja i "Kiełbacha" chcieliśmy być nieco inni. Nie robię z siebie świętego, rujnowałem ludzi. Kradliśmy tiry ludziom, którzy zapożyczyli się i po takiej kradzieży zostawała im tylko szubienica. Byliśmy bydłem, któremu lekko pieniądze przychodziły, ale też lekko wychodziły.

- Jak lekko?

- Wyrzucaliśmy je pokazowo, walizkami. Taki przykład - siedzieliśmy w knajpie w Pruszkowie i zabrakło nam fajek. Obiecaliśmy kelnerce, że jak się postara, to za każdą fajkę damy jej 100 dolarów, a za przypalanie po 50. To były czasy, gdy dolar miał swoją cenę. Zasiedzieliśmy się. Na drugi dzień pytamy o tę kelnerkę, a jej szef na to, że wzięła wolne, bo kupuje samochód (śmiech). To było marnotrawienie pieniędzy.

Zobacz też: Obrona oskarżonych w PROCESIE gangu PRUSZKOWSKIEGO kosztowała 2,7 mln złotych

- Dlaczego ludziom z niewielkiej miejscowości udało się kontrolować tak dużą część przestępczej Polski?

- No nie takiej małej.

- Pruszków to jednak małe miasto w porównaniu np. z Gdańskiem.

- To prawda, ale "Pruszków" to była patologia. W Pruszkowie stworzył się jakiś ciąg recydywy, starych kryminalistów. Jak ktoś był z Pruszkowa, to do takiego samego wyroku jak inni sędziowie wlepiali im dodatkowo 2 lata. Prestiż rósł. W jakiś sposób pomogły nam też później media. Pisano o mafii? A więc o "Pruszkowie". Jechaliśmy kogoś podporządkować, to nasza sława nas wyprzedzała. W Lesznie szef lokalnych gangsterów wziął od "Chińczyka" dowód osobisty. Otworzył na stronie z miejscem urodzenia: Pruszków. I chodził po sali, piorąc ich po pyskach tym dowodem i mówiąc: zobacz, Pruszków, widzisz, kto do mnie przyjechał?!

- To nie media skontaktowały was z mafią kolumbijską, od której braliście narkotyki. To był kontakt "Słowika"?

- Nie, to był kontakt od dobrego kolegi, ważnego polityka lewicy. "Słowik" robił z żoną za "zastaw". Spędzili jakiś czas w luksusowych warunkach, a gdyby pierwszy transport z naszej winy nawalił, toby zginęli.


Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki