Tak makabryczny splot wydarzeń to jakieś złowieszcze fatum. Pogotowie dostało wezwanie do samobójcy. Ratownicy jechali na sygnale. Starali się jak najszybciej dotrzeć do miejsca tragedii. Wszystkie samochody ustępowały miejsca ambulansowi, jedynie osobowa honda zachowywała się, jakby jej kierowca nie widział karetki.
Z relacji świadków wynika, że kierujący hondą na samym rondzie niemalże wjechał pod ambulans. Uderzenie było tak duże, że karetka przekoziołkowała, ale ponownie stanęła na kołach. Honda w jednej strasznej chwili zamieniła się w kłębowisko blach. Autem kierował Marcin H. (20 l.). On i jego dwie znajome trafiły do szpitala. Również dwóch ratowników z karetki zostało poważnie rannych.
Ofiarą śmiertelną okazał się Jacek H., starszy brat kierowcy. Ratownicy reanimowali go przez kilkadziesiąt minut. W tym samym czasie, kiedy trwała walka o życie śmiertelnie rannego, na miejscu wypadku pojawił się ks. Arkadiusz Śnigier. Zaczął się modlić nad umierającym i udzielił mu ostatniej posługi. Ratownicy nie przerywali swoich wysiłków, a stojący nad nimi kapłan był coraz bardziej zatopiony w modlitwie. Walka o życie przeplatała się z walką o duszę umierającego.
Ratownicy w końcu musieli się poddać. Ich wysiłki okazały się bezskuteczne. Kapłan zdążył jeszcze udzielić ostatniego namaszczenia.
- To był mój obowiązek jako księdza. Będę pamiętał w swoich modlitwach o mężczyźnie, który zginął na moich oczach - mówi ks. Arkadiusz.