Jarosław Kaczyński: Kiedy dzwoni telefon, myślę że to Leszek - pierwszy wywiad

2010-05-25 12:47

Jarosław Kaczyński od czasu smoleńskiej tragedii nie mówił o swoich uczuciach i emocjach. - Spotkała mnie straszliwa tragedia. Nie chcę jednak, by ktoś mi zarzucał, że wykorzystuję to w kampanii - zaznaczył. To był dla niego trudny wywiad. Po niektórych pytaniach milczał ponad minutę, po kilku miał w oczach łzy.

- Po tragedii Smoleńskiej wszyscy zastanawiają się, jak pan przez to wszystko przeszedł. Jak pan sobie radzi? Nie jako polityk, ale jako człowiek, którego spotkało nieszczęście.
- To jest niesłychanie trudne. Ale muszę sobie radzić. Bo cóż innego miałbym zrobić? Przecież odpowiadam jeszcze za mamę. Chcę ją uratować. Mama wciąż nie wie, że Leszek nie żyje. Te wszystkie plotki, że wie, że to jakaś gra….

- Ale przecież pyta o niego...
- Pyta. A ja muszę jej odpowiadać…. Na początku było mi łatwiej. Po wielu dniach nieprzytomności mama była w fatalnej kondycji psychicznej i brała mnie za Leszka. Nigdy wcześniej coś takiego jej się nie zdarzało. Teraz powoli zaczyna wracać do zdrowia. Przynajmniej, jeśli chodzi o kondycję psychiczną. Bo fizycznie wciąż nie odzyskała pełnej sprawności. Moja legenda dotycząca Leszka zaczyna się powoli wyczerpywać. Dłużej już nie mogę udawać, że nic się nie stało. W ciągu najbliższych kilku dni będę musiał powiedzieć mamie prawdę. Potwornie się tego boję.

- Lekarze mówią, że jest już gotowa na przyjęcie takiej informacji?
- Na coś takiego nikt nie jest gotowy. A zwłaszcza osoba tak ciężko chora, która była na granicy życia i śmierci. Mama od wielu lat poważnie choruje. Na to wszystko nałożyło się niezwykle ciężkie zapalenie płuc. Stąd leczenie z intubacją. A później, już po śmierci Leszka, nastąpił atak sepsy. Dowiedziałem się o tym, wracając z Białegostoku, z pogrzebu Krzysztofa Putry. To jest cud, że mama żyje.

Ostatnie spotkanie z bratem

- Był pan już na Wawelu na grobie brata?
- Nie byłem. Ze względu na mamę. Ale oczywiście będę bywał tam regularnie. W każdej wolnej chwili. Rozmawiałem w tej sprawie z proboszczem katedry wawelskiej. Tu w Warszawie myślę o tablicy Lecha i Marii na rodzinnym grobie. Będę mógł tam w każdej chwili pójść, pomodlić się i porozmawiać z bratem.

- Pamięta pan swoje ostatnie spotkanie z Prezydentem?
- Tak. To było w piątek wieczorem, u mamy w szpitalu. Staliśmy po obu stronach jej łóżka. Tam ostatni raz widziałem brata.

- Zapamiętał pan jego słowa?
- Pamiętam, że długo rozmawialiśmy i nawet o coś się pospieraliśmy.

- Co panu powiedział, kiedy wychodził?
- Po prostu "cześć". Umawialiśmy się, że w sobotę o szóstej będzie w Warszawie. Nie wiedział, czy od razu pojedzie do Pałacu, czy też na chwilę wpadnie do mamy. Parę dni wcześniej umówiliśmy się, że to ja w 75 procentach będę zajmował się mamą. Brat miał mnóstwo obowiązków. Powiedziałem, że szpital biorę na siebie. Wcześniej był taki okres, że obaj nocowaliśmy w szpitalu. Kiedy żegnaliśmy się, nawet przez myśl mi nie przeszło, że widzę go po raz ostatni.

- W sobotę rano dzwonił do pana z samolotu…
- Tak. Powiedział mi, że dzwonił do szpitala, rozmawiał z lekarzami. I że z mamą wszystko jest w porządku. Zawsze rano dzwonił do szpitala i pytał o mamę. Powiedział też, że w takim razie nie muszę się spieszyć do szpitala. Że mogę jeszcze pospać. Kiedy zbierałem się do mamy, zadzwonił telefon..

- To był minister Radosław Sikorski?
- Na początku byłem przekonany, że to brat dzwoni powiedzieć mi, że wylądowali. Że wszystko jest w porządku. Kiedy usłyszałem głos ministra Sikorskiego, wiedziałem, że stało się coś złego. Bo po co miałby do mnie dzwonić… To była taka sekunda, w której pomyślałem, że stało się coś strasznego. I wtedy on mi o tym wszystkim powiedział.

- Pan też miał lecieć do Smoleńska?



- Tak. Zostałem tylko ze względu na mamę.

- Kiedy jest panu najtrudniej?
- Trudno jest cały czas. Wbrew pozorom często się z bratem nie widywałem. Zajęć mieliśmy piekielnie dużo i czasem nawet dwa tygodnie nie spotykaliśmy się. Ale przez telefon rozmawialiśmy regularnie.

- Brakuje panu tych rozmów?
- Łapię się na tym, że jak dzwoni telefon - to myślę, że to Leszek. Przez ułamek sekundy.

Młodsza wnuczka mówi o nim "dziadek Leszek"

- W "Super Expressie" opublikowaliśmy zdjęcia paparazzi pana z Martą i jej córeczkami. Zawsze miał pan takie dobre relacje z rodziną brata?
- Zarówno z młodymi, jak i z rodzicami Marcina mam świetny, serdeczny kontakt.

- Ta tragedia zbliżyła was z Martą?
- No cóż, zastępuję jej ojca. Dla starszej wnuczki brata zawsze byłem dziadkiem. Ale tym trzecim. A dla młodszej jestem po prostu dziadkiem Leszkiem. Jest to oczywiście miłe, ale jednocześnie strasznie smutne. Ona nie wie, że mój brat nie żyje.

- Stracił pan też wielu przyjaciół. Obok pokoju, w którym teraz siedzimy, pracowała Aleksandra Natalli-Świat.
- Tak, tam był pokój Oli. A w piątek, dzień przed tragedią, pożegnałem się w Sejmie z Grażynką Gęsicką. W czwartek był u mnie Przemek Gosiewski. Byliśmy w siedzibie partii, przy tym stole rozmawialiśmy o zespole pracy państwowej. Miał twardą rękę i ludzie trochę na niego narzekali. Mieliśmy rozmawiać na ten temat. Przemek był człowiekiem wymagającym. Sam dawał z siebie wszystko. Wulkan energii. W tym samolocie zginęło wielu moich przyjaciół.

- Tuż po tragedii, kiedy te tysiące ludzi stały przed Pałacem Prezydenckim, socjologowie zastanawiali się, czy tragedia smoleńska zmieni Polaków. A pan jak uważa?
- Wielu już zmieniła. Wyciszyła konflikty, pokazała wszystkim, co jest ważne.

Zmienił się jego świat

- Pan też się zmienił?
- W życiu prywatnym 10 kwietnia zmienił mój świat. Politycznie widzę, jak zmieniła się sytuacja społeczna i to, że teraz media inaczej przedstawiają brata i mnie.

- Wielu ludzi mówi, że to nie są wybory, tylko wojna między Platformą a Prawem i Sprawiedliwością.
- Rzeczywiście padały słowa o wojnie. Byłem nimi zdumiony, zniesmaczony.

- Chodzi panu o wypowiedzi Andrzeja Wajdy i profesora Bartoszewskiego?
- Mniejsza o nazwiska. Było kilka wypowiedzi, które nie powinny były paść. I mam nadzieję, że to się już nie powtórzy. Nic w Polsce nie wskazuje, żeby te wybory miały odbywać się w atmosferze konfliktu. Mam nadzieję, że taka sytuacja utrzyma się do wyborów. Jestem nastawiony na merytoryczną kampanię. Choć oczywiście jest bardzo wiele różnic między mną a panem marszałkiem Komorowskim. Społeczeństwo widzi różnice między nami.

- No właśnie, nie bardzo ma jak zobaczyć te różnice. Jak będzie wyglądała pańska kampania? Do końca będzie taka, jak do tej pory, czy zacznie się pan pokazywać, jeździć po kraju?
- Oczywiście, że będę aktywniejszy. Nie ukrywam, że mam pewne obiektywne ograniczenia związane z sytuacją rodzinną. Ale mimo wszystko będę widoczny. Teraz mamy rozpoczęcie kampanii, potem będę w różnych miejscach w kraju.

- Jakim chce pan być prezydentem? Takim jak brat? Będzie się pan starał go naśladować?
- Zajmę się przede wszystkim sprawami modernizacji kraju, likwidowania sfer niemożności i reformą służby zdrowia. Mój brat politykę zagraniczną prowadził w sposób, który zapewniał Polsce podmiotowość. Robił wszystko, byśmy mieli pozycję jednego z europejskich liderów. Jasno określił, co w Polsce powinno zostać odbudowane, jeśli chodzi np. o politykę historyczną. Amerykanie na swoje potrzeby określili mojego brata tak: polityk niezależny, który potrafi konstruować koalicję.

- Pan potrafi być taki sam?
- Tak. Oczywiście, jeśli społeczeństwo da mi taką szansę. Jeśli wyborcy mnie poprą.

Nowe perfumy? Odśwież swoją kosmetyczkę z kuponami ze strony Elnino Parfum promocje.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki