Atak w domku letniskowym
Grupa głuchoniemych wynajęła piętrowy domek. Wieczorem wspólnie biesiadowali, a później rozeszli się do swoich pokoi. Na dole zostali tylko Jan D. i jego czeski kolega. Wtedy doszło do koszmaru. Okno w pokoju nie było zasłonięte – całe zajście uchwyciła kamera monitoringu. Widać na niej, jak Jan D. zapala światło, w ręku trzyma duży nóż i zadaje ciosy. Potem ucieka przez okno.
Polecany artykuł:
Ciężko ranny Czech zdołał jeszcze dotrzeć na piętro, gdzie spała rodzina i znajomi. Językiem migowym wytłumaczył, co się wydarzyło. Natychmiast wezwano pomoc. Niestety, kilka dni później mężczyzna zmarł w szpitalu.
Cztery dni ucieczki
Policja rozpoczęła obławę. Jan D. był poszukiwany w całym kraju. Po czterech dniach, 26 lipca, wpadł w ręce funkcjonariuszy w Świętochłowicach na Śląsku. Podczas przesłuchania – z udziałem tłumacza języka migowego – przyznał, że dźgnął kolegę, ale twierdził, że zrobił to „jakby we śnie”.
Wstrząsająca opinia biegłych
Początkowo sąd zastosował wobec niego tymczasowy areszt. Jednak teraz biegli psychiatrzy nie mają wątpliwości: Jan D. w chwili ataku był niepoczytalny.
– Miał całkowicie zniesioną zdolność rozpoznania znaczenia czynów i pokierowania swoim postępowaniem – przekazała prokuratura.
Lekarze są zgodni – mężczyzna nie może trafić do więzienia, lecz musi zostać umieszczony w zamkniętym szpitalu psychiatrycznym, aby zapobiec „kolejnemu popełnieniu czynu o znacznej szkodliwości społecznej”.