44. rocznica samospalenia Walentego Badylaka

„Nie mógł żyć w kłamstwie. Wolał umrzeć za prawdę” – kim był Walenty Badylak?

2024-03-24 5:06

W niektórych systemach filozoficznych i religijnych do dzisiaj za dopuszczalne uważa się samospalenie, o ile jest to forma poświęcenia w imię wyższego celu. Współcześnie należy to jednak rzadkości, stanowi raczej ostateczny krzyk rozpaczy niż tolerowaną praktykę, jak jeszcze choćby w starożytności. Wraz z rozwojem europejskiej kultury, samospalenie oraz inne akty samobójcze były początkowo piętnowane, lecz powoli to zjawisko zyskiwało coraz bardziej obszerne opisy. Także w beletrystyce i poezji – wystarczy wspomnieć polską literaturę XIX i XX wieku, w której samobójstwo stało się niewątpliwie atrakcyjnym tematem, a wielu targanych życiowymi tragediami twórców decydowało się na ten akt, tym samym kreując swoją legendę dla przyszłych pokoleń.

Usłyszcie mój krzyk

W historii Polski II połowy XX wieku najgłośniejszym echem odbiło się samospalenie, którego 8 września 1968 roku na Stadionie Dziesięciolecia dokonał Ryszard Siwiec. Jego postać przedostała się do świadomości społecznej, m.in. inspirując Tadeusza Konwickiego do napisania „Małej Apokalipsy” (1979), być może najbardziej znanej powieści tego autora. Akcja książki dzieje się w latach 80. i opowiada historię pewnego literata, któremu działacze opozycji proponują samospalenie w geście protestu przeciwko przyłączeniu Polski do ZSRR. Powieść odczytywano nie tylko jako obraz rozkładu PRL-u, lecz stanowiła także rozrachunek z opozycją, niebezpiecznie podobną do reżimu, z którym sama walczy. Pytaniem, jakie Konwicki zadawał swoją powieścią, było również to o wpływ działań jednostki na rzeczywistość.

Ryszard Siwiec, choć PRL-owskie władze skutecznie zatuszowały jego gest, rozpuszczając plotki o rzekomej chorobie psychicznej, nie został zapomnianym bohaterem. Dzisiaj, ilekroć wspominamy o inwazji na Czechosłowację w 1968 roku, trudno nie powiedzieć przy okazji o tym wykształconym we Lwowie filozofie oraz byłym żołnierzu Armii Krajowej. Przed przyjazdem z Przemyśla do Warszawy, Ryszard Siwiec nagrał na taśmę magnetofonową antykomunistyczny manifest. Padały w nim słowa, które za pośrednictwem filmu Macieja Drygasa „Usłyszcie mój krzyk” (1991) pozwoliły zrozumieć wymiar cierpienia pojedynczego człowieka wobec niezrozumiałych i okrutnych wydarzeń historycznych.

„Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!”

Kłamstwo katyńskie

Historia kłamstwa katyńskiego sięga 1941 roku, gdy rząd RP na uchodźstwie rozpoczął poszukiwania polskich oficerów, zaginionych po 17 września 1939. Umożliwiał to układ Sikorski-Majski, na mocy którego przywrócone zostały stosunki dyplomatyczne między Polską a ZSRR. Jedną z jego konsekwencji był dekret Prezydium Rady Najwyższe ZSRS o tzw. amnestii dla pozbawionych wolności obywateli polskich, przebywających na terytorium sowieckim. Strona polska liczyła na to, że liczba ludności, która znajdowała się na obszarze sowieckim, wyniesie co najmniej 200 tysięcy żołnierzy. Generał Anders otrzymał listę zawierającą 1658 nazwisk oficerów.

Po raz pierwszy informację o odkryciu masowych grobów w Katyniu Niemcy podali w 1943 roku. W odpowiedzi Sowieci ogłosili, że byli to jeńcy zatrudnieni na robotach budowlanych, którzy „wpadli w ręce niemieckich katów faszystowskich”. Specjalnie do zbadania tej sprawy została powołana przez Armię Czerwoną komisja i po dokonaniu ekshumacji 925 odpowiednio spreparowanych ciał polskich oficerów, w styczniu 1944 roku ogłosiła, że zbrodni z całą pewnością dokonali naziści. Przez kolejne lata propaganda PRL-owska powtarzała tę wersję wydarzeń, a później nawet wykreśliła słowo Katyń z wszelkich publikacji. Nie zdołała jednak wykreślić tego słowa z pamięci Polaków i od samego początku w świadomości społeczeństwa odpowiedzialnymi za ten masowy mord byli Sowieci. Lecz Związek Radziecki dopiero w 1990 roku potwierdził, że polskich jeńców rzeczywiście rozstrzelało NKWD.

Przywiązał się łańcuchem do pompy

„Płatni przez katyńskich morderców renegaci wyrzucili 15-letniego jedynaka ze szkoły. Z solidnej piekarni zrobili knajpę. Jedynak rozpił się” – głosił napis na tabliczce, którą miał na piersi Walenty Badylak, emerytowany piekarz i żołnierz AK. To właśnie on 21 marca 1980 roku dokonał samospalenia na Rynku Głównym w Krakowie.

Urodził w 1904 roku w Krakowie, był piekarzem i już w międzywojniu zaangażował się w życie polityczne jako członek Polskiej Partii Socjalistycznej. Jego żona w 1939 roku, jako Niemka, podpisała Volkslistę, on zaś wstąpił do AK i kontakt z synem zdołał odzyskać dopiero po rozwodzie w 1946 roku. Utracił go jednak w połowie lat 50., gdy Bogusław podjął pracę w Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Gliwicach.

Po wojnie powrócił do zawodu piekarskiego i ponownie się ożenił – tym razem z kobietą, której pierwszy mąż, kapitan pułku artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, został rozstrzelany przez NKWD w Katyniu. To od niej Walenty Badylak poznał prawdę o zbrodni, której dokonali Sowieci. Gdy w 1975 roku popełniła samobójstwo po tragicznej śmierci swojego syna, mężczyzna ostatecznie załamał się. Jedyną osobą, z którą utrzymywał kontakt, pozostał jego wnuk Wojciech, kształcący się w seminarium duchownym franciszkanów w Krakowie.

Gdy przywiązał się łańcuchem do pompy na Rynku Głównym w Krakowie, na twarzy miał maskę, a w kieszeni butelkę z benzyną. W reportażu Anny Kluz-Łoś dla Polskiego Radia, jeden ze świadków wydarzenia wspominał, że początkowo wydawało mu się, iż to jakiś happening. Dopiero z bliska zrozumiał, co się dzieje i że ma do czynienia z manifestem politycznym. W pierwszym odruchu ludzie próbowali ratować płonącego mężczyznę, lecz on krzyczał, aby nikt nie próbował się zbliżyć. Zgromadzeni wokół patrzyli na niego w milczeniu.

Na pogrzebie był tylko syn z żoną

Informacje o jego śmierci ukazały się wyłącznie w prasie lokalnej. Miały bardzo lakoniczną formę i pisano w nich o psychicznie chorym emerycie. Pomimo tego, krakowianie stawiali w miejscu zdarzenia znicze i kwiaty. Śpiewali również pieśni religijne. Już w tamtym czasie środowiska opozycyjne zabiegały o jakąś formę upamiętnienia Walentego Badylaka, lecz udało się to dopiero w 1990 roku. Jego wnuk, ksiądz Wojciech, odsłonił wtedy tablicę pamiątkową na Rynku Głównym.

Pogrzeb odbył się 25 marca 1980 roku na cmentarzu Batowickim w ścisłej tajemnicy. Obecny był na nim tylko syn z żoną, a na grobie widniała tabliczka NN. Dopiero rok później zastąpiła ją taka z imieniem i nazwiskiem mężczyzny. Napis na jego nagrobku brzmi: „Nie mógł żyć w kłamstwie. Wolał umrzeć za prawdę”.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki