- Tragiczna historia Jolanty, właścicielki salonu kosmetycznego, zakończyła się brutalnym morderstwem z rąk jej byłego męża, Tomasza.
- Mężczyzna, nie mogąc pogodzić się z sukcesem Jolanty po rozstaniu, zaplanował zbrodnię, próbując upozorować wypadek kolejowy.
- Sąd Okręgowy w Gdańsku skazał Tomasza K. na 26 lat więzienia, choć prokuratura domagała się dożywocia.
- Poznaj wszystkie szczegóły tej wstrząsającej sprawy i dowiedz się, dlaczego oskarżony nie stawił się na ogłoszeniu wyroku.
Jola prowadziła salon kosmetyczny, była znana i lubiana. Zadbana, pewna siebie, z uśmiechem na twarzy. Związku z brukarzem Tomaszem nie dało się już poskładać. Odeszła. I to był dla niego cios. Zaczęło się kontrolowanie, nachodzenie, pogróżki. W końcu – zbrodnia.
10 stycznia 2024 r., późnym wieczorem, w Mezowie na Kaszubach, na przejeździe kolejowym pociąg relacji Kartuzy–Gdańsk Wrzeszcz uderzył w skodę fabię. Za kierownicą – ciało kobiety. Początkowo wyglądało to na wypadek. Może zasłabła? Może się zagapiła? Przecież nikogo więcej w aucie nie było.
Ale coś się nie zgadzało. Już przy pierwszych oględzinach śledczy zauważyli ślady krwi w bagażniku. Za dużo, w złym miejscu. Do tego krew w salonie Jolanty. Ktoś próbował posprzątać, ale było za późno. Gdy do tego doszły nagrania z monitoringu i ślady DNA należące do Tomasza K. – wszystko stało się jasne. Kobieta została zamordowana wcześniej. A cała kolizja z pociągiem była tylko próbą ukrycia zbrodni.
Tomasz K. wszedł do salonu Jolanty z młotkiem. Bił, aż przestała się ruszać. W sumie zadał jej aż 11 cisów trzonkiem od młotka. Potem przeciągnął jej ciało do auta, wrzucił do bagażnika i pojechał na przejazd kolejowy do Mezowa. Tam usadził ją na miejscu kierowcy i zostawił samochód na torach. Liczył, że pociąg zrobi resztę i że nikt się nie domyśli. Pomylił się.
Po zatrzymaniu załamał się. Płakał i od razu przyznał się do zabójstwa żony. - Nie ma godziny, żebym nie żałował – mówił potem w sądzie. Próbował jeszcze zasłaniać się chorobą psychiczną, ale biegli nie mieli wątpliwości, że był świadomy i zaplanował zbrodnię.
W poniedziałek (8 grudnia 2025 r.) w Sądzie Okręgowym w Gdańsku, zapadł wyrok. Tomasz K., zaparł się w celi, nie chciał wyjść, żeby usłyszeć wyrok za zbrodnie jaką dokonał. Nie miał odwagi spojrzeć w oczy rodzinie Jolanty.
Sędzia Agnieszka Piotrzkowska nie miała wątpliwości: mężczyzna działał z premedytacją. Spreparował nawet fałszywe listy z pogróżkami, żeby zmylić śledczych. Twierdził, że młotek miał służyć do zniszczenia auta żony. Ale to tłumaczenie pojawiło się dopiero pod koniec procesu. – Nikt nie bierze młotka na rozmowę z żoną. To była zbrodnia zaplanowana – podkreśliła sędzia.
Tomasz K., nie mógł znieść, że on w mrozie na kolanach układa bruk, a żona pracowała w pachnącym ciepłym salonie piękności z kawą w ręku i. Wiodło się jej doskonale, w przeciwieństwie do niego.
Prokurator Anna Grzech domagała się dożywocia, z możliwością wyjścia po 40 latach. Ostatecznie sąd skazał Tomasza K. na 26 lat więzienia. Wyrok nie jest prawomocny. Prokuratura już zapowiedziała złożenie wniosku o pisemne uzasadnienie wyroku. - Kiedy otrzymamy pisemne uzasadnienie wyroku, podejmiemy stosowną decyzję - ucina krótko Prokurator Mariusz Duszyński, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
Tomasz nie pojawił się w sądzie, choć powinien tam być. Stchórzył. Siedział w celi, gdy ważyły się jego losy. Tak kończy człowiek, który zabił żonę, bo się jej lepiej wiodło. A kiedy przyszła pora zapłacić za to, co zrobił, nie miał odwagi nawet podnieść głowy.