Do zdarzenia doszło w środę około godziny 14:40 na ul. Zamoyskiego. Jak ustalili policjanci, czteroletnia dziewczynka była pod opieką swojej 25-letniej ciotki. Podczas wysiadania z autobusu drzwi nagle się zamknęły i przytrzasnęły jej nogę. Kierowca nie zauważył dramatu i ruszył z przystanku, ciągnąc dziecko za sobą.
− Czteroletnia dziewczynka wychodziła z autobusu. Drzwi autobusu zamknęły się i przytrzasnęły jej nogę. Kierowca tego nie zauważył i ruszył. Został poinformowany przez pasażerów, gdy pojazd przemieścił się o około półtora metra, ciągnąc dziecko za sobą − przekazał „Super Expressowi” mł. asp. Jakub Gontarek z Komendy Stołecznej Policji.
Dziewczynka z podejrzeniem złamania nogi została przewieziona do szpitala. Zarówno kierowca autobusu, jak i opiekunka dziecka byli trzeźwi. Na miejscu pracowała załoga wypadkowa Wydziału Ruchu Drogowego oraz Nadzór Ruchu Miejskich Zakładów Autobusowych.
Tymczasem przepisy są jasne. Jak czytamy w dokumencie „Wymagania techniczne dla autobusów” opublikowanym przez Zarząd Transportu Miejskiego, pojazdy komunikacji miejskiej muszą być wyposażone w system wykrywający obecność pasażerów w strefie drzwi, wykrycie obecności pasażera w kontrolowanej strefie powinno spowodować przerwanie zamykania się drzwi oraz pełne ich otwarcie.
− System automatycznego otwierania drzwi działał poprawnie. Zarówno przed zdarzeniem, jak i po nim. Zapewne doszło do nieszczęśliwego zbiegu okoliczności: fragment nogi dziecka był zbyt mały lub umiejscowiony zbyt nisko, przez co czujniki go nie wychwyciły − zareagował Adam Stawicki, rzecznik MZA, i jak dodał: „w tym typie autobusów system jest pneumatyczny i reaguje na nacisk: gdy uszczelka między gumowymi krawędziami drzwi zostanie ściśnięta, otwierają się one automatycznie”.
Warto przypomnieć, że niemal dokładnie trzy lata temu, 12 sierpnia 2022 roku, na ul. Jagiellońskiej doszło do wstrząsającego wypadku, który zakończył się tragedią. Wtedy 4-letni chłopiec został przytrzaśnięty przez drzwi tramwaju i ciągnięty po torowisku przez kilkaset metrów. Zginął na miejscu.
Sprawa motorniczego Roberta S., oskarżonego o nieumyślne spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym, wciąż toczy się przed sądem. Prokuratura zarzuca mu m.in. brak odpowiedniego upewnienia się, czy ruszenie pojazdem nie zagraża pasażerom. Śledczy ustalili też, że w trakcie jazdy korzystał z telefonu i słuchawek. Kolejna rozprawa odbędzie się już 26 sierpnia w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Pragi Północ.