Obserwatorzy tego procesu mówią, że chyba już nic ich nie zaskoczy. Siedzący na ławie oskarżonych Karl Pfeffer przed sądem domagał się już procesu w USA i osadzenia go w amerykańskim areszcie, nazywał postępowanie prokuratorskie „stekiem bzdur”, choć sam opowiadał w nim, jak udusił matkę Gretchen († 68 l.) poduszką i jak pociął jej zwłoki wyrzucając w kawałkach, zawinięte w paczkach, do Wisły. Za to został skazany na 25 lat więzienia, ale po apelacji proces toczy się od nowa i Karl wycofał w nim wszystkie wcześniejsze zeznania. Proces jest poszlakowy, bo ciała 68-latki nigdy nie odnaleziono. Karl liczy więc na uniewinnienie. Albo zamierza „uwolnić się” sam.
Na ostatniej rozprawie, we wtorek (20 maja), doszło do nietypowej sytuacji. Sędzia nie pozwoliła tłumaczowi usiąść w jednej ławie, blisko oskarżonego, tak jak to było na poprzednich rozprawach. Tym razem z obu stron Karla usiedli policjanci, a tłumacz – w ławce przed nim. Dlaczego? – Dostaliśmy informację, że oskarżony może planować ucieczkę. Wykonuję tylko polecenie sądu – wyjaśnił enigmatycznie jeden z funkcjonariuszy. Zaskoczyło to samego tłumacza, a nawet prokuratora. Żadnych konkretów na ten temat nie udało nam się na razie dowiedzieć.
Wiemy, że Karl siedzi obecnie w areszcie na Białołęce, w celi o zaostrzonym rygorze. Prawdopodobieństwo, że mógłby stamtąd uciec, jest nikłe. Czy zatem próbowałby ucieczki podczas transportu na rozprawy? Od początku procesu jest doprowadzany na każdą.