Miało być nieco inaczej. Prezydent Warszawy forsował nowy system naliczania opłat od warszawiaków, powiązany z metrażem mieszkania. Opisywaliśmy go w "SE". Jednak został on ostro skrytykowany przez mieszkańców i nawet radni nie zgodzili się z tym pomysłem. Zaproponowali inne opłaty, nie związane z wielkością lokalu czy ilością zużytej wody ani nawet od liczby osób w gospodarstwie. Ustalili po prostu dwie konkretne kwoty – jedną dla mieszkańców bloków – 65 zł, drugą dla mieszkańców domów jednorodzinnych - 94 zł.
- Do tej podwyżki zmusiły nas nowe przepisy przegłosowane w parlamencie. I nie tylko Warszawę, ale wszystkie samorządy w Polsce. Razem z innymi samorządowcami alarmowaliśmy, jakie będą skutki nieprzemyślanych decyzji rządu. Niestety rząd był głuchy na nasze argumenty. Jeszcze w 2016 r. gospodarka odpadami kosztowała nas 323 mln zł. W 2020 r. Będzie to 925 mln zł! – wyjaśniał prezydent Rafał Trzaskowski. Zaznaczył jednak, że metoda ryczałtowej opłaty jest tymczasowa. - Nie jest to jednak rozwiązanie doskonałe, ani bezwzględnie lepsze – uważa prezydent.
Dlatego ratusz chce nadal pracować nad systemem opłat, zależnym od zużycia wody. W przyszłym roku trzeba się więc spodziewać kolejnego etapu cenowo-śmieciowej rewolucji.
Zmianom opłat do końca byli przeciwni radni Prawa i Sprawiedliwości. Choć przy ustaleniu metody ryczałtowej wstrzymali się od głosu. - Podwyżka opłat za śmieci to nic innego jak łatanie dziury budżetowej i robienie tego na szybko. Prezydent Trzaskowski twierdzi, że wszystko jest winą rządu. Nie! To są wieloletnie zaniedbania miasta – skomentował radny PiS Dariusz Lasocki.
Mieszkańcy nie rozumieją za co jest ta podwyżka opłat. Bo mają ciągle problemy z odbiorem śmieci. Podwórko przy ul. Kieleckiej tak wyglądało, dopóki reporter "Super Expressu: nie zadzwonił z interwencją do firmy. - Sprzątnęli dopiero po waszym telefonie – mówiła nam mieszkanka Mokotowa Eugenia Dąbkowska