Postanie Warszawskie. Janina Różycka: Pomagałam przy operacjach Niemców

2014-07-29 23:41

Nie trzeba rzucać granatami, aby stać się wojennym bohaterem. Janina Różecka "Dora" (92 l.) podczas Powstania Warszawskiego pomagała rannym AK-owcom w szpitalu. Asystowała przy wszystkich operacjach, także rannych Niemców. Pracuje do dziś, choć nie w szpitalu. O wydarzeniach sprzed 70 lat przypominają jej niezwykłe zdjęcia. Z okazji zbliżającej się rocznicy powstania wraz z "Super Expressem" odwiedziła uwiecznione na nich miejsca.

Pani Janina rozpoczęła Powstanie Warszawskie od falstartu. Była członkiem zgrupowania pułku "Baszta". Po odprawie w Śródmieściu postanowiła wrócić na Żoliborz, żeby pożegnać się z mamą i przebrać. - Byłam wtedy w letniej sukience - wspomina. Niestety, tramwajem dojechała tylko do ulicy Konwiktorskiej, bo około godz. 14 Żoliborz był już odcięty od miasta. Pani Janina dołączyła do zgrupowania "Żywiciel". Na początku była łączniczką, a potem sanitariuszką w szpitalu w dawnej podchorążówce.

- Niemcy, którzy się wycofywali, zostawili nam tu cały nowoczesny sprzęt - opowiada. Dla bezpieczeństwa szpital przeniósł się potem na ulicę Śmiałą. - Podczas jednej z operacji, przy których asystowałam, musieliśmy amputować nogę chłopakowi z Armii Ludowej. Ja mu ją trzymałam - mówi. - Dostałam kilka kopniaków, abym otrzeźwiała, bo byłam mocno chwiejna. Kiedy doktor już ją obciął, ja cały czas miałam ją w ręku. Wydarł się na mnie, żebym coś z tym zrobiła, więc ją zakopałam następnego dnia w ogródku - dodaje. Dzięki amputacji żołnierza udało się uratować.

Zobacz: Zbliża się 70. rocznica Powstania Warszawskiego: Powstańcza kuchnia. Z miską na kolanach

- Potem doktor spotkał go w 1946 roku, gdy "Karolek" służył w UB. Miał już protezę. I pomógł swojemu wybawcy uniknąć konsekwencji ratowania żołnierzy Armii Krajowej - opowiada pani Janina. Była sanitariuszka do dziś szczególnie wzrusza się na wspomnienie 12-letniego gońca o pseudonimie Fred. - Wychodził na wędrówki, żeby meldunki do dowództwa zanieść, a jak wracał, to zawsze przynosił mi jakiegoś pomidora czy jabłko z ogródka i jakiś kwiatek. Mówił: "Dora, jak skończy się Powstanie i jak dorosnę, to się z tobą ożenię" - opowiada pani Janina. Niestety.

- Wkrótce jako pierwszy ranny chłopiec umierał mi na rękach. Cały czas go pocieszałam: "Będziesz żył, nie martw się". Niestety, to był duży postrzał w brzuch, tak że w ogóle o ratunku nie było mowy - mówi, nie kryjąc wzruszenia. Pani Janina jest wciąż bardzo aktywną osobą. Pracuje zawodowo w XVI Liceum Ogólnokształcącym im. Stefanii Sempołowskiej w sekretariacie przy radzie rodziców. Codziennie rano się gimnastykuje. - Ciągle mi powtarzają, że nie muszę pracować, ale co ja innego miałabym robić? - pyta z uśmiechem pani Janina.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki