WARSZAWA: Dozorczyni złapała włamywacza

Aż trudno uwierzyć, że ta drobna kobieta niemal bez pomocy obezwładniła rosłego włamywacza. Pani Halina Dadacz pracuje jako dozorczyni w bloku przy ul. Grójeckiej. Kobieta nie zastanawiała się długo, kiedy zorientowała się, że w mieszkaniu jej sąsiadki jest rabuś. Natychmiast ruszyła na pomoc.

- Było kilka minut po godz. 18, kiedy usłyszałam brzęk tłuczonego szkła. Podejrzewałam, że to może być włamywacz. Złapałam latarkę i pobiegłam na podwórko. W mieszkaniu na parterze było wybite okno - opowiada pani Halina. - Pobiegłam do sąsiadki i poprosiłam, żeby natychmiast dzwoniła na policję.

Kiedy wróciła na miejsce, przez balkon z obrazem w jednej ręce i laptopem w drugiej gramolił się Witold K. (50 l.). Mężczyzna na widok pani Haliny rzucił łupy i próbował uciekać.

- Złapałam go, żeby go zatrzymać. Na szczęście pomógł mi jakiś mężczyzna i udało nam się powalić włamywacza. Przytrzymaliśmy go do przyjazdu policji - opowiada dozorczyni.

Szybko okazało się, że gdyby nie interwencja gospodyni domu, złodziej nieźle by się obłowił.

Właścicielka mieszkania złożyła zawiadomienie na komisariacie. Straty oszacowała na około 48 tys. złotych. Witold K. usłyszał już zarzut kradzieży z włamaniem, a sąd podjął decyzję o jego trzymiesięcznym tymczasowym aresztowaniu. - Grozi mu do 10 lat więzienia - wyjaśnia asp. Mariusz Mrozek ze stołecznej policji. - I dobrze, niech gnije w więzieniu! - kwituje Halina Dadacz. - Gdyby znów tutaj przyszedł, zrobiłabym to samo. Pracuję w tym budynku od 30 lat. Czuję się za niego odpowiedzialna. Gdybym nie zareagowała, to później nie mogłabym spojrzeć w oczy sąsiadom - dodaje kobieta.