To się po prostu nie mieści w głowie! Handel dopalaczami okazał się tak dochodowy, że sprzedawcy ryzykują nawet trafienie za kraty, byle tylko ponownie otworzyć sklepy i sprzedać trochę używek. Na ul. Człuchowskiej na Bemowie policjanci podczas patrolu zauważyli, że na kiosku wisi kartka z napisem "otwarte". Zatrzymali się, żeby sprawdzić, co się dzieje. Szybko okazało się, że właściciel punktu, Adrian K. (28 l.), wraz ze swoją pracownicą Eweliną S. (26 l.) otworzyli sklep i jakby nigdy nic sprzedawali swój towar. Oboje zostali od razu zatrzymani. Trafili na komendę na przesłuchanie.
Przeczytaj koniecznie: „Król dopalaczy” nie trafi do aresztu. Prokuratura nie złoży zażalenia do sądu
Stołeczna policja zapowiada, że nie będzie żadnej taryfy ulgowej dla sprzedawców dopalaczy. - Ciągle kontrolujemy zamknięte sklepy z tymi substancjami. Wszelkie próby zrywania plomb i ponownego otwierania tych punktów spotkają się z natychmiastową reakcją funkcjonariuszy. W takich sytuacjach zawsze powiadamiamy inspekcję sanitarną - tłumaczy podinsp. Maciej Karczyński (38 l.), rzecznik Komendy Stołecznej Policji.
Właściciel sklepu i jego pracownica zostali zwolnieni do domu. Sklep sprawdziły przedstawicielki Państwowej Inspekcji Sanitarnej. Urzędniczki liczyły towar, żeby ustalić, jak dużo dopalaczy zdążyli sprzedać Adrian K. i Ewelina S. Teraz obojgiem handlarzy zajmie się sąd. Za sprzedaż nielegalnych substancji grozi im do 2 lat za kratami.