Cała prawda o Stanisławie Tymie. Ostatni wywiad Kasi Stoparczyk, który miażdży serce i rozbawia do łez

W rozmowie z Katarzyną Stoparczyk Stanisław Tym odsłonił życie tak pełne bólu, absurdu i humoru, że trudno uwierzyć, iż wszystko to spotkało jednego człowieka. Ten wywiad nie jest laurką, nie jest wspomnieniem, nie jest nawet spowiedzią. To strumień świadomości kogoś, kto pamięta wojnę z poziomu podłogi, kto widział krew płynącą rynsztokiem i kto do końca życia nosił w sobie chłopca przestraszonego wiecznością, piekłem, Kościołem, dorosłymi i samym sobą.

W poruszającej, ostatniej książce Katarzyny Stoparczyk "Tym. Człowiek szczery na trzy litery", Stanisław opowiedział całą prawdę o sobie. Nikt nie wiedział, jak wiele w tym sympatycznym "koledze", który rozbawiał wszystkich i kochał zwierzęta, było mroku i łez. Poznaj szczegóły biografii, który dla Kasi Stoparczyk okazała się ostatnim dziełem. Dziennikarka zginęła tragicznie w wypadku samochodowym, tuż przed publikacją książki.  

"W tym niebie nie będzie nic do roboty"

Stanisław Tym opowiadał o Powstaniu Warszawskim tak, jakby to działo się wczoraj: wspominał, jak w piwnicy, w której ukrywała się jego rodzina, „woda z balii chlusta na podłogę”, a mama próbuje ukryć panikę mówiąc: „Nic, nic, to tylko woda”. W kolejnych zdaniach wraca obraz powstańców „leżących pokotem”, a krew płynąca ulicą udaje deszczówkę. W rozmowie nie ma dystansu ani patosu – jest przerażenie, które wraca po latach z taką samą siłą jak wtedy, gdy miał kilka lat. To dlatego później mówi Stoparczyk, że w Polsce „żyjemy ze śmierci innych”, że Polacy „robią dekoracje z cmentarza”, że nie potrafimy uwolnić się od traumy i cały czas mamy ją w powietrzu.

Kiedy wspomina o religii, słychać w nim głos dziecka, które modliło się w strachu, bo nagroda w postaci życia wiecznego była dla niego koszmarem, nie pocieszeniem. W wywiadzie wyznaje:

Przeraża mnie nagroda w postaci życia wiecznego. W tym niebie nie będzie nic do roboty.

Stoparczyk nie musi dopytywać – Tym sam dopowiada, że nie wierzy w instytucję Kościoła, a tylko w Matkę Boską. I choć robi to pół żartem, pół serio, jego słowa są ostrzejsze niż niejedna publicystyczna tyrada: „Dawniej Polska miała Kościół. Dziś Kościół ma Polskę”. To nie jest wyznanie ateisty. To wyznanie kogoś, kto stracił zaufanie do instytucji, która miała dawać ukojenie.

„Ludzie są najbardziej nieczuli ze wszystkich stworzeń”

W kolejnym fragmencie rozmowy wraca jego wrażliwość na zwierzęta. Gdy opowiada o historii „tańczących krewetek” podpalanych spirytusem ku uciesze restauracyjnych gości, nie ukrywa pogardy: „Ludzie są najbardziej nieczuli ze wszystkich stworzeń”. W tej samej rozmowie potrafi jednak rozczulić się kociętami tak bardzo, że aż wywołuje śmiech Stoparczyk. Powtarza wtedy swoje absurdalne zdanie: „Zofia? Kocięta... i co ja mam zrobić? Włożę garnitur!”. Tak wygląda jego emocjonalność – bezpośrednia, szybka, nieprzemyślana, czysta. Kiedy chodzi o zwierzęta, przestaje być satyrykiem, a staje się pięcioletnim chłopcem.

Swoje początki w STS-ie opowiada z takim bólem, że słychać, jak bardzo go to ukształtowało. Mówi Stoparczyk wprost: „To nie było chłodne przyjęcie. To był lód podbiegunowy. Ja płakałem”. Do wszystkich zwracano się „ty”, a do niego „pan”. I on – dziś legenda – wspomina siebie jako tego, który siedział w kącie i nie wiedział, czy ma prawo mówić. A jednak został, przetrwał, a potem stał się jednym z tych, bez których STS nie istniałby w tej formie.

„Urodziłem się w Małkini...”

W rozmowie wracają szalone anegdoty – takie, które dziś wyglądałyby jak scenariusz do skandalizującego filmu. Jedna z aktorek wspomina w wywiadzie, jak Tym i Krzysztof Kowalewski, zupełnie nadzy, wręczyli koledze jego równie nagą córkę. Nie ma dziś takiego teatru, takiej wolności i takiego poczucia, że żart jest ważniejszy niż konwencja. Kiedy Tym opowiada Stoparczyk, jak spławiał milicję, wciąż słychać ten błysk w oku: „Panowie, rozbieramy się!” – mówił do aktorów, a funkcjonariusze, widząc grupę gołych, wrzeszczących artystów, natychmiast uciekali. Ten rodzaj żartu mógł narodzić się tylko u człowieka, który całe życie balansował między lękiem a odwagą.

Najbardziej filmowa część rozmowy dotyczy „Rejsu”. Tym mówi, jakby opowiadał sen: kamera ukryta w skrzyni, wyłączone silniki, cisza na statku, Piwowski bez scenariusza, aktorzy na granicy improwizacji i paniki. To wtedy pada kultowe zdanie:

Urodziłem się w Małkini w 1937 roku… właściwie w drugiej połowie lipca. Dokładnie 17 lipca.

W wywiadzie mówi, że nie był przygotowany, że nie miał planu, że mówił wszystko, co przyszło mu do głowy. A jednak to ta improwizacja zrobiła z niego postać kultową. I może jest w tym coś symbolicznego, że w tym samym czasie umiera jego przyjaciel Bogumił Kobiela. Jakby każda jego życiowa szansa wynikała z czyjejś tragedii.

Deepresja ścinała go z nóg

Kiedy rozmowa schodzi na tematy zdrowia, robi się ciężko. Tym mówi o swoich lękach tak, jakby rozmawiał z lekarzem, nie z dziennikarką. Opisuje napady paniki, które nazywa „nieskutecznymi śmierciami”, bo za każdym razem był pewien, że umiera. Mówi o dniach, kiedy nie wstawał z łóżka. O chwilach tak czarnych, że nawet żart nie pomagał. Stoparczyk słucha, a on dodaje, że depresja ścina go z nóg do dziś.

W wywiadzie dużo jest też o jego miłości. Nie tej filmowej, nie teatralnej, tylko najbardziej ludzkiej. Cytuje swoje dawne listy do żony:

Biedronko moja najmilsza… Wolałbym, żebyś mnie dziesięć razy zdradziła, niż żeby stała ci się najmniejsza krzywda.

Tym nie gra twardziela. Nie gra mędrca. Gra człowieka, który kochał, jakby zaraz miał zginąć.

Polityczne wybuchy Tyma

Są też polityczne wybuchy – ale nie takie, które mają kogoś przekonać. To raczej westchnienia zmęczonego człowieka: „Chcę dożyć końca rządów PiS”. I drugi cios, znacznie mocniejszy: „Kościół ma Polskę”. Nie stawia się w roli proroka. On po prostu mówi, co widzi, a widzi absurd, przemoc symboli, rozdęty autorytet i społeczeństwo, które nie uczy się na błędach.

W końcowych fragmentach rozmowy Tym robi się miękki, rozluźniony, spokojny. Opowiada o Wigrach, o Szelmencie, o psach, o Zakątach.

Jak zobaczyłem Wigry i te okolice, uznałem, że jestem idiotą, że tu nie mieszkam

– mówi w wywiadzie. I dopiero tam, z dala od sceny, od miasta i od ludzi, znajduje coś w rodzaju pokoju. Natura, cisza, psy „które mają charakter lepszy niż niejeden człowiek” – to jest jego ostatni rozdział.

Tym razem Tym nie grał

W rozmowie z Kasią Stoparczyk Tym nie gra roli. Nie buduje legendy. Nie wygładza biografii. Mówi o sobie tak, jakby siedział na ławce nad jeziorem, z psem u nogi, i opowiadał komuś, komu ufa. A efekt jest porażający – jest w tym chłopiec z piwnicy, nagi aktor uciekający przed milicją, geniusz z „Rejsu”, mężczyzna piszący „Biedronko moja”, starzec czekający na koniec politycznego obłędu i człowiek, który zrozumiał, że wszystko, co najważniejsze, wydarza się wtedy, kiedy nikt nie patrzy.

Zobacz też: Gwiazdor walczy o życie! Człowiek, który uratował Krawczyka Juniora, sam potrzebuje pomocy

Smutny koniec Stanisława Tyma. "Nie mógł chodzić. Nie miał już siły". Nie zdążył spotkać się z bliską osobą
Super Express Google News

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki