Danuta Grechuta: Marek nie mówił mi, że mnie kocha

2010-10-09 9:25

Dziś mijają cztery lata od śmierci Marka Grechuty (†61 l.). Jego żona Danuta opowiada nam o życiu ze słynnym artystą

Czy życie z artystą jest ciężkie? Myślę, że w życiu za wszystko trzeba zapłacić - mówi Danuta Grechuta. Żona Marka Grechuty (†61 l.) opowiada o tym, jak poznali się, dlaczego przyspieszyli ślub i kiedy Marek Grechuta wzruszał się najbardziej.

Pierwszy raz zobaczyłam Marka... w krakowskiej filharmonii. Był finał laureatów piosenki studenckiej. Wtedy, pamiętam, rozpoznałam na scenie kilku członków zespołu, m.in. Jana Kantego Pawluśkiewicza (68 l.). Chodziliśmy do tej samej studenckiej stołówki przy ulicy Piastowskiej. Marek też tam chodził, ale jakoś nie zauważaliśmy się. Po kilku tygodniach znowu wpadliśmy na siebie, bawiliśmy się na tym samym sylwestrze. Nie zamieniliśmy jednak nawet słowa, Marek był z dziewczyną. Ale tej samej nocy jeszcze raz spotkaliśmy się, pod blokiem w miasteczku studenckim. "To ty tu mieszkasz? A gdzie?" - okazało się, że byliśmy sąsiadami, dzieliły nas trzy klatki.

Potem były zimowe ferie, a po feriach... zaczął mnie szukać. Widać, przez te dwa tygodnie myślał o mnie.

Potem Marek pochorował się i jakiś czas przebywał w rodzinnym Zamościu. Otrzymałam od niego list, a właściwie kopertę. Namalował na niej pochyloną brzozę. Listu nie było, bo chyba nie wiedział, co napisać, nie znaliśmy się dobrze. Na kopercie nawet nie było mojego nazwiska, tylko imię, numer bloku, numer pokoju. W odpowiedzi wysłałam mu uśmiech. Przyszedł kolejny list: "Przyjeżdżam wtedy i wtedy...", co oznaczało, że mam tam być. Przyznam się, bałam się tego, bo odczuwałam to jako deklarację. I byłam nawet nieco oburzona: Co on sobie myśli?! Że ja będę wychodzić po niego na peron?! Ale zaraz pomyślałam, że może go to zaboli i jak potem spojrzę mu w oczy, gdy kiedyś spotkamy się. Zdecydowałam, że trochę się spóźnię.

Ślub wzięliśmy po trzech latach, nieco przyspieszony. Marek wpadł do mnie i mówi, że powinniśmy się pobrać, bo mamy szansę na mieszkanie. Dostaliśmy pozwolenie, by wykupić je bez czekania w kolejce 20 lat. To było koszmarne mieszkanie. Ciemna kuchnia, mały metraż. Mieszkaliśmy tam 4 lata, sami, potem półtora roku z dzieckiem.

Syn urodził się dwa lata po ślubie. Kiedy rodziłam Łukasza, Marek zdenerwowany całą noc chodził po Krakowie. A potem nad ranem przyszedł z bukietem polnych kwiatów. Pielęgniarki wpuściły go, choć nie wolno było.

Jeszcze kilka razy Marek przedzierał się. Raz przyniósł mi upieczonego kurczaka. Nie wiem, czy sam go piekł. Pielęgniarki przeganiały go, ale skłamał, że ma specjalną przepustkę.

Czy życie z artystą jest ciężkie?... Myślę, że w życiu za wszystko trzeba zapłacić. To życie jest urozmaicone, ale też pełne obciążeń. Życie w pełnej gotowości. Jeden telefon z prośbą o koncert i cały plan dnia, tygodnia zmieniał się w sekundzie. Poza tym artysta to specjalna osoba w domu. Kiedy rodzi się pomysł w głowie, na tekst, na muzykę, obraz, kontakt z nim się urywa. Wbicie gwoździa, wkręcenie żarówki to były moje zajęcia.

Z Markiem nie słodziliśmy sobie, nie okazywaliśmy zbyt wiele czułości. Chyba to był mój pomysł. Tyle tych wyznań poczynił w piosenkach, że wyobrażałam sobie, że może mieć dość, że na co dzień byłoby to sztuczne. Nie banalizowaliśmy pewnych spraw.

Marek, co mogło wydawać się dziwne, był domatorem. Lubił usiąść na kanapie, obejrzeć sport, ulubiony film. Miał słabość do starych polskich obrazów. Potrafił cytować fragmenty z "Samych swoich", naśladować Pawlaka. Przy "Trędowatej" płakał.

Ostatnie cztery lata życia Marka były ciężkie. Mąż chorował, to były sprawy neurologiczne. Jednak nikt nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko, lekarz dawał mu trzy lata życia.

Po śmierci myślałam, że... naturalnie przejdę do okresu żałoby, że wyciszę się, zniknę, ale nie dano mi. Po raz czwarty, z pomocą Fundacji Bielecki Art, organizuję festiwal Marka Grechuty - niestety miasto nie znalazło na to ani złotówki. Organizuję ten festiwal, by chronić dobro męża. W Polsce takich festiwali jest już 30, ale ich poziom... czasem jest zatrważający. Myślę też, by stworzyć miejsce, w którym zawisłyby obrazy męża, gdzie można byłoby posłuchać piosenek Marka, gdzie byłby kabaret, przecież mąż wywodził się z kabaretu... Ale bez pomocy miasta nie dam rady.

I myślę, że, choć na początku nie chciałam, dobrze się stało, że nadal zajmuję się sprawami męża, bo to mi ułatwia przejście do życia bez Marka.

W grudniu wyjdzie książka, wywiad rzeka z Danutą Grechutą

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki