Jej historia to gotowy scenariusz na film. Aleksandra Konieczna jeszcze nigdy nie zdradziła tak wiele [WYWIAD]

2020-04-17 9:39

Popularność przyniosła jej rola Honoraty w serialu “Na Wspólnej”, ale prawdziwy sukces zaczął się dopiero cztery lata temu dzięki roli w filmie “Ostatnia rodzina”, kiedy ALEKSANDRĘ KONIECZNĄ okrzyknięto “aktorskim odkryciem roku”. Na rynku właśnie ukazała się jej autobiografia "Anyżowe dropsy". Co zdradziła w swojej debiutanckiej książce?

Aleksandra Konieczna

i

Autor: Akpa/Gałązka Aleksandra Konieczna. Zadebiutowała już w latach 80., ale długo musiała czekać na swój moment. Dopiero 4 lata temu dzięki roli „Ostatniej rodzinie” 51-letnią aktorkę okrzyknięto „odkryciem roku”. Od tamtej pory zdobyła trzy statuetki Orła, a jej ostatni film niedawno walczył o Oscara!

- W ciągu ostatnich czterech lat zdobyła pani trzy statuetki Orla, ale powiedziała pani w jednym z wywiadów, że „sukces przyszedł późno i niespodziewanie”. Jak on smakuje po wielu latach ciężkiej pracy?

- Kiedy przychodzi po dużym doświadczeniu teatralnym, ale i po dużym doświadczeniu życiowym, to nie ma szansy zawrócić mi w głowie. Po za tym dla mnie w pracy w teatrze, i w filmie najważniejsze jest spotkanie z ludźmi – z reżyserami, z partnerami, z operatorami. I w tym sensie ja nie jestem inna, niż byłam wcześniej, cały czas jestem otwarta, gotowa na ryzyko wszelkiego rodzaju. To, że zagrałam świetnie rolę, nie znaczy, że pod razu powstaje bardzo dobry film. Musi na raz zadziałać wiele rzeczy, tak się dzieje w moim przypadku. Chyba mam po prostu szczęście.

- Wisienką na torcie pani ostatnich sukcesów było nominowanie ostatniego filmu z pani udziałej - “Bożego Ciała” do Oscara. Co pani czuła, gdy usłyszała o tej nominacji?

- Byliśmy zaproszeni przez PISF, żeby to móc oglądać to wspólnie, ale już wejście na tzw. short listę najlepszych nieanglojęzycznych filmów na świecie było dla nas, dużym sukcesem. Nie spodziewaliśmy się, że wejdziemy do ścisłej piątki. I wówczas, kiedy okazało się, że jednak weszliśmy, to było jak przy wygranej najważniejszego meczu. Zaczęliśmy krzyczeć, płakać, rzucać się sobie w ramiona (śmiech). Po prostu wielka radość. I tak zostanie, bo dziś każdy z nas może sobie zapisać, że grał w filmie nominowanym do Oscara, to już zostanie w naszych CV. A oprócz tego jest to takie potwierdzenie, że chyba jednak zrobiliśmy dobry film, i to taki, który przemawia nie tylko do polskiego widza.

- Nie pojawiła się jednak pani na gali wręczenia nagród w Los Angeles. Czy nie żałuje pani?

- Byłam akurat w tym czasie w trakcie kończenia mojej pierwszej książki „Anyżowe dropsy”. Uczestnictwo w gali rozdania Oscarów to jednak bardzo duży wysiłek, kilka dni miałabym na pewno wyjętych z życiorysu, a były one decydujące, by skończyć książkę i dotrzymać terminów. Dlatego kibicowałam ekipie filmu na miejscu, w Polsce.

- I udało się zdążyć, bo „Anyżowe dropsy” wkrótce ukażą się na polskim runku. Skąd decyzja, aby napisać autobiografię?

- To się zadziało intuicyjnie. Zdecydowałam, albo coś zdecydowało we mnie 7 marca zeszłego roku, że tego dnia zaczynam pisać książkę i 7 marca tego roku ją kończę. Jest to nietypowa biografia, bo to zapis roku, choć jest to też pewne zlewisko różnych moich wspomnień z wcześniejszych etapów mojego życia. Ostatnie miesiące spędziłam w dobrowolnej izolacji związanej z pisaniem, a ponieważ jestem osobą towarzyską i lubię kontakty z ludźmi, to było dla mnie trudne. Pomyślałam, że gdy napiszę książkę, to skończę się izolować i wyjdę na świat, ale w tym czasie świat się niestety zamknął. Skąd więc ta data? Dlaczego postanowiłam pisać do 7 marca, kiedy zaraz po nim świat się zmienił? Nie wiem, mam wrażenie, że jestem w jakiś sposób podpięta do kosmosu. I tego się boję! Nie mogłam też przewidzieć, że 2 marca tego roku dostanę Orła za „Boże Ciało”, więc w sumie to też jest książka od Orła do Orła, bo zaczęłam ją pisać, kiedy dostałam nominację do Orła za rolę Igi Cembrzyńśkiej w filmie „Jak pies z kotem”.

- Czym są tytułowe anyżowe dropsy?

- Jest o nich mowa w rozdziale o moim mężczyźnie. Pojawiły się jako pomysł radosnej zabawy, wygłupów w sypialni, jako dowcip kochanków, gdzie dropsy wystąpiły jako produkt albańskiej reklamy, w której mogłabym zagrać. Potem zaś przeżyłam wstrząs związany z bliskim spotkaniem z albańskimi uchodźcami w czasie naszych wakacji, w porcie Pireus i na jednej z greckich wysp. Potem mi samej zdarzyła się bezdomność w ciągu tego roku - na niedługi czas, ale jednak - o czym także piszę. Te anyżowe dropsy zyskały więc bardzo wielu znaczeń poprzez historię, która mi się zdarzyła minionego roku, a cały problem uchodźców i bezdomności mocno we mnie wyczuliły.

- Książka jest pewnego rodzaju autoportretem. Kim jest Aleksandra Konieczna, którą w niej poznamy?

- Niedawno zadzwonił do mnie ktoś z propozycją wzięcia udziału w książce, którą pisze. Miałam być jedną z jej bohaterek. Zapytałam, o czym ma być ta książką. Usłyszałam, że o autorytetach niepoddawania się. Odmówiłam, bo byłam w trakcie pisania swojej, ale pomyślałam, że to ciekawe, że ktoś mnie postrzega jako autorytet niepoddawania się. Myślę, że jestem kimś w rodzaju wańki-wstańki (śmiech).

- Kobietą, która nigdy się nie poddaje?

- Kobietą, która jest już bardzo świadoma swojej siły, ale także swoich słabości. Taką, która wie, że żaden stan emocjonalny nie jest ostateczny, że nie będzie trwał dłużej, niż dzień, dwa. Może w przypadku pandemii trochę dłużej, ale też nie będzie to trwać w nieskończoność. Podlegamy ciągłej zmianie, ja też, więc nawet kiedy jest taki moment w moim życiu, gdy jest bardzo źle, to wiem, że później będzie lepiej. Ten najgorszy moment nie będzie trwał wiecznie.

NjEzODY=

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki