Jerzy Zygmunt Nowak: Cenzura ZNISZCZYŁA MI ŻYCIE

2012-04-19 4:00

Kto wie, jakby się potoczyła kariera Jerzego Zygmunta Nowaka (72 l.), gdyby nie panowie cenzorzy z Wrocławia. Dobrze zapowiadający się aktor kabaretowy szybko stracił pracę...

Na studiach zagrałem w "Biczu Bożym". To był najbardziej kasowy film w historii Przylepu, gdzie mieszkali tato z mamą. Ciągle ktoś przychodził i prosił: "Puśćcie film jeszcze raz, nie zdążyłem zobaczyć Jurka". I puszczali, na okrągło, bo mama była kierowniczką kina.

Jeszcze z czasów licealnych znałem Jonasza Koftę (†46 l.). On namawiał mnie: "Chodź do Warszawy, do Hybryd. Zrobimy kabaret". Wierzył we mnie. Nie posłuchałem go, teraz wiem, że szkoda. A tak dostałem angaż w teatrze w Tarnobrzegu, aż tu dzwoni dyrektor Andrzej Witkowski †53 l.) z Wrocławia i mówi, że u niego mam grać. Wrocław był najlepszym okresem w zawodzie, grałem u najlepszych, z najlepszymi, choć... pozostawił pewien niesmak. Zrobiliśmy kabaret, ale wtedy były takie czasy, że cenzura musiała wszystko klepnąć. Przyszli panowie cenzorzy raz, drugi... Oj, jak się uśmiali, aż brzuchy ich bolały, aż guziki od koszul im się pourywały. Potem decyzja. Jaka? Nie będzie kabaretu!

Witkowski przeniósł się do Białegostoku, wziął i mnie. Niestety, zmarł po trzech miesiącach, a że był środek sezonu, zostałem bez pracy. Zostawiłem tak wędrujące za mną córkę z żoną w Białymstoku i zaangażowałem się do teatru w Warszawie. Po jakimś czasie trafiłem do Dramatycznego, gdzie nagle dyrektorem został Zbigniew Zapasiewicz (†75 l.). Był chimeryczny, dyrektorował trzy lata, pozwalniał ludzi i nic nie zrobił...

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki