Mój partner jest wrażliwy i mocny

2008-10-25 4:00

Wyjątkowy wywiad z Elżbietą Jaworowicz specjalnie dla "Super Expressu"

Z Elżbietą Jaworowicz spotkałyśmy się w telewizji. Skromnie przyznaje, że ma tremę, bo rzadko udziela wywiadów. Aż nie chce mi się wierzyć. To ja idąc na to spotkanie, drżałam niczym liść osiki. "Mam w torbie zielona herbatę, może się napijemy?" - proponuje błyskawicznie pani Elżbieta. I wtedy już wiem, że to absolutna prawda, iż w telewizji wygląda groźnie, ale prywatnie to przesympatyczna kobieta.

- Pomogła pani ludziom w wielu sprawach. A gdy pani idzie do lekarza, urzędu, czy tam lepiej panią traktują?

- O nie, to tak nie działa. Bywa, że urzędnik usztywnia się na mój widok, ale na ogół spotykam się z ogromną sympatią ludzi, którzy mówią: - Dobrze, że pani istnieje.

- Czy ktoś pani już gratulował? Pobiła pani Monikę Olejnik i Tomasza Lisa. Wygrała właśnie pani kolejny ranking, tym razem na najbardziej wiarygodnego publicystę telewizyjnego.

- Pogratulowała mi jedna osoba, Dorota Macieja, dyrektor Jedynki. Nie, w telewizji nie ma zwyczaju gratulowania, ale nie przeżywam już tego. Przyzwyczaiłam się.

- Pamięta pani dzień, kiedy po raz pierwszy przyjechała do stolicy?

- Doskonale pamiętam ten dzień. To było moje pierwsze, może drugie zetknięcie z wielkim światem. Przyjechałam zdawać egzamin na polonistykę. Usiadłam w sali i zaczęłam podziwiać tę kolorową, pewną siebie młodzież.... Poczułam się prowincjuszką, ale później zrozumiałam, że prowincja bywa w nas, a nie zależy od miejsca urodzenia.

- Kiedyś powiedziała pani, że nie czuła się za dobrze w Warszawie, że miasto przerażało, a jednak pani została, po polonistyce poszła na dziennikarstwo?

- Byłam oczytana i może niegłupia. Wiedziałam, że muszę wyrwać się do innego świata... Ot tak nie mogłam zostać w Warszawie, bo nie miałam poparcia. Nie miałam szans na pracę ani na zameldowanie. Instytut Dziennikarstwa dawał pewną szansę, choć dziennikarstwo moją pasją wtedy nie było... Nie było łatwo. By dostać się na dziennikarstwo, musiałam użyć pewnego tricku.

- Jakiego tricku? Proszę...

- Nigdy nie należałam do żadnej organizacji, a żeby się dostać, trzeba było mieć właściwą orientację polityczną. Więc w jednej z ankiet napisałam: "Może się zdecyduję na organizację młodzieżową". Kiedy wydało się, że nic z tego, prawie mnie wyrzucili.

- Który swój program uważa pani za najważniejszy?

- Każdy program jest premierą, którego scenariusz piszą ludzkie losy. Często dramatyczne, a nawet tragiczne...

- Liczyła pani kiedyś, ile tych programów było?

- Ktoś kiedyś mi zaproponował, bym z tych listów napisała książkę. Nie mam na to czasu, bo pochłania mnie codzienność. Trzy razy w tygodniu wstaję o godz. 5, by dotrzeć do wsi, do PGR-u. I największą trudnością nie jest zrobienie reportażu, ale pokonanie polskich dróg. Boję się Pana Boga i polskich dróg. I zawsze dziękuję opatrzności, że jeszcze raz szczęśliwie udało mi się wrócić.

- Czy na ludzkie nieszczęście można się uodpornić?

- Nie umiem być profesjonalnie obojętna, czasem zdarza mi się popłakać z bohaterami. Ale mam też pewność ręki lekarza, który, gdy operuje, nie może mieć drżącej dłoni.

- Ludzie pani się skarżą, a pani ma komu się poskarżyć?

- Mam... Mam bliską osobę, którą kocham, która jest przyjacielem.

- Kiedyś pani powiedziała: "Gdybym spotkała go 20 lat temu, nie byłabym dziś w tym miejscu"...

- Nie byłabym. Byłabym może redaktorką cudzych programów.

- Żałuje pani, że tak późno?

- Żałuję. Myślę, że moje życie lepiej by wyglądało. Szczęściem jest posiadanie rodziny, która daje wsparcie. Ale mój partner mówi mi: "Dobrze, że w ogóle spotkaliśmy się, bo przecież mogliśmy się nie spotkać". Jest cudowny, jest mocny, ale i wrażliwy. Jestem osobą smutnawą, a on te wszystkie moje smutki potrafi mi przetłumaczyć.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki