W tym roku mija pół wieku od debiutu filmowego Stanisława Tyma (w 1959 roku zagrał powstańca w "Cafe pod Minogą"). Przez te 50. lat grał, pisał scenariusze, bywał drugim reżyserem. Jednak na swój reżyserski filmowy debiut czekał aż do 2007 roku, gdy skończył scenariusz do "Rysia".
- Chciałem zobaczyć, co się dzieje z Polską i lekko zdefiniować ten stan, a to nie było takie proste - tłumaczył dlaczego prace się przeciągały. - No bo jak następuje transformacja, przychodzą zmiany. Ludzie są tacy sami. To życie zaczyna być zbyt dotkliwe. To jest trochę tak jak z zupą. Musi się trochę pogotować, żeby można było spróbować, jak smakuje. Uznałem, że dla mnie już się ugotowała, więc wziąłem się za jedzenie - napisałem scenariusz.
Powstał całkiem smaczny film, w którym po raz kolejny spotykamy Ryszarda Ochódzkiego, znanego z "Misia" i "Rozmów kontrolowanych". Jak na debiutanta Stanisław Tym poradził sobie znakomicie. Nic dziwnego, uczył się od najlepszych. Również postępowania z ekipą. - Kiedyśmy robili filmy wspólnie ze Staszkiem Bareją, to Staszek czasami postanawiał wziąć się ostro za ekipę - wspominał w trakcie pracy nad "Rysiem". - Mówił wtedy do mnie: "Poczekaj, ja zrobię małą awanturę, potem się na nich obrażę i będziemy mogli iść na herbatę". Krzyczał przez minutę czy dwie, w zależności od tego, ile mu się chciało. I zarządzał przerwę.
Aktorzy, którzy zagrali w "Rysiu", wspominają jednak, że Stanisław Tym niezbyt często wzorował się na Stanisławie Barei i raczej na nich nie krzyczał.