Olga Bończyk: Faceci od niej UCIEKAJĄ?

2013-02-27 16:07

Potrafię wstać o godzinie 7 rano, by wyprasować mężczyźnie koszulę, mimo że z trasy koncertowej wróciłam w środku nocy - opowiada Olga Bończyk (45 l.), o której wielu wie, że świetnie gotuje, a i sprawy techniczne nie są jej obce...

"Dlaczego mężczyźni kochają zołzy" - ostatnio dostałam taką książkę. Nie jestem zołzą. Jestem nadopiekuńcza. Jestem dzieckiem coda, to termin psychologiczny opisujący słyszące dzieci głuchoniemych rodziców, które są ich przewodnikami.

Mam muzyków, próby często odbywają się u mnie w domu. Dzień wcześniej wracam z trasy koncertowej o 4 w nocy. O godz. 7 biegnę do sklepu po produkty, by ugotować dla zespołu obiad. Moi muzycy, wchodząc do domu, pociągają nosem i pytają: "Co dzisiaj jemy?". Postępuję tak, bo u mojej mamy gość od razu dostawał obiad. Mama też wstawała wcześnie rano, by tacie przed pracą zrobić śniadanie. Była takim aniołem stróżem domu... Ja nigdy nie byłam dzieckiem z kluczem na szyi. Mając taki dom, tak zostałam sformatowana. Dodatkowo jako dziecko coda niosę ze sobą "plecak", z którego z łatwością wyjmuję dobroć.

Potrafię wstać o świcie, wyprasować koszulę, zupę ugotować, posprzątać, kran naprawić, bo też umiem… Ktoś powiedział - idealny materiał na żonę. Zbyt idealny. Ja z takim ideałem na pewno bym oszalała po pół roku. W tym zamyka się odpowiedź na pytanie, dlaczego jestem sama, mimo że wydawałoby się, iż byłabym supermamą, superżoną... Faceci lubią złapać króliczka, ale i gonić króliczka. Więc teraz próbuję nauczyć się być zołzą. Nawet już napisałam sobie na kartce: to wolno, a tego nie wolno mi robić. W teorii jestem już perfekcyjna, gorzej w praktyce. Czy teraz zasypią mnie ofertami matrymonialnymi?

Nie szukam partnera, choć moim marzeniem jest rodzina. Na dzieci już pewnie jest za późno, ale mam nadzieję, że prawdziwa miłość jeszcze się zdarzy, że będę miała taką tratwę, na której będę płynęła z kimś w poczuciu bezpieczeństwa.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki