Wszystko w życiu mi wyszło

2008-12-15 3:00

Gdyby nie pewien konkurs, pewnie zostałaby nauczycielką. Ale pewnego dnia pokonała 269 osób i została spikerką. Tylko nam Bogumiła Wander (65 l.) opowiada, dlaczego nie czuła się telewizyjną gwiazdą, ile zarabiała i co teraz robi.

Rodzice pochodzą z Łodzi, ale ja urodziłam się w Kaliszu, bo takie były wojenne losy rodziny. Ojciec był artystą muzykiem, mama aktorką lalkarką. Po maturze chciałam studiować historię sztuki, ale w Łodzi takiego kierunku nie było. Musiałabym wyjechać do Krakowa czy Warszawy, ale mama przestrzegała mnie przed mieszkaniem w akademiku. Wybrałam więc historię na Uniwersytecie Łódzkim. Wyobrażałam sobie, że na studiach życie będzie barwne i ciekawe, ale poza klubem Pod Siódemkami nic się tutaj nie działo, więc gdy na trzecim roku przeczytałam, że łódzka telewizja organizuje konkurs na spikerów - zgłosiłam się. Dlaczego? Bo to była szansa wejścia w inny świat i nie mówię tu wcale o chęci bycia popularną. Po prostu kierowała mną ciekawość życia.

Konkurs był czteroetapowy. W pierwszym trzeba było wysłać zdjęcie, w ostatnim kilku z nas pracowało już na wizji. Po miesiącu widzowie listownie zdecydowali, kto spodobał im się najbardziej. Do dziś gdzieś w domu mam wycięty przez mamę artykuł, że konkurs wygrała studentka, która pokonała 269 uczestników.

Później, idąc za głosem serca, przeniosłam się do Warszawy. Trafiłam do zespołu: Edyta Wojtczak (72 l.), Bożena Walter (70 l.), Jan Suzin (78 l.), ale nigdy nie czułam się gwiazdą. Zarabialiśmy wtedy średnią krajową i żeby przeżyć, jeździliśmy w trasy koncertowe. Pracowaliśmy czasem do godz. 1-2 w nocy, a do domów rozwoziła nas służbowa nyska. Kiedy byłam w ciąży, mocno trzymałam brzuch, tak strasznie w niej trzęsło.

Uważam, że ci, którzy dziś zaczynają karierę w telewizji, mają bardzo dobry okres i warunki. Mogą negocjować atrakcyjne kontrakty i mają do wyboru liczne stacje telewizyjne.

Moją wielką pasją były i są podróże. Zaczęło się od służbowych wyjazdów na tzw. dni polskie w telewizjach różnych krajów. Potem było wiele wyjazdów prywatnych i tak już zostało - do dzisiaj często wyjeżdżam.

Czy ten zawód nie był nudny? Uważam, że był idealny dla kobiety. Szłam do pracy na 13, więc zdążyłam ugotować obiad, wyprasować sobie sukienkę, umyć włosy, uczesać się. Dodam, że nigdy nie korzystałam z pomocy wizażysty, ubierałam się we własne kreacje, sama się malowałam.

Z telewizji odeszłam w 2003 r., bo za rządu pana Roberta Kwiatkowskiego ta instytucja przestała mi odpowiadać...

Ostatnie 1,5 roku było dla mnie ciężkim okresem. Budowaliśmy z mężem (żeglarzem i kapitanem jachtowym Krzysztofem Baranowskim, 70 l. - przyp. red.) dom, spłacaliśmy zaciągnięte kredyty, a we wrześniu ub. roku odeszła moja mama.

A teraz? Z tego etapu życia, który teraz nadszedł, bardzo się cieszę. Zamieniłam dom w stolicy na dom w Konstancinie-Jeziornie. Mam czas dla rodziny, mogę obserwować rozwój mojej wnuczki. Co mi w życiu wyszło? Dużo rzeczy mi wyszło. Mogę uznać się za wyjątkową szczęściarę. Jestem dumna z syna Marka, synowej Marty. Niczego nie żałuję. Staram się nie oglądać za siebie, tylko myśleć o przyszłości.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki