Poznali się trzy lata temu na dożynkach w Bisztynku. Na początku było to koleżeństwo. On był dobrze zapowiadającym się piłkarzem, ale kolega namówił go, by spróbował dopalaczy. I się zaczęło.
- Dominika często nie wracała na noc do domu, bardzo się o nią martwiłem. W końcu wyprowadziła się do niego - opowiada Piotr Wróblewski (42 l.). - Ja tam go do domu nie wpuszczałem, bo to typ spod ciemnej gwiazdy. Nigdzie nie pracuje, a w Bisztynku i mieszkanie ma, i wózkiem niezłym jeździ. Myślę, że on tym świństwem handlował. Dominice to imponowało. Mówiłem jej, żeby trzymała się od tego z daleka, ale mnie nie słuchała - dodaje mężczyzna.
Tragedia wydarzyła się w minioną sobotę w lesie pod Bisztynkiem, dokąd Dominika i jej chłopak wybrali się po zmroku. Czy byli pod wpływem dopalaczy? Tego nie można wykluczyć, bo on zachowywał się, jakby stracił zmysły. W środku lasu złapał drąg i potwornym uderzeniem zwalił ją z nóg, a potem jak szalony pognał przed siebie.
- Wpadł do mojej chałupy umazany krwią i wrzeszczał, że zabił swoją dziewczynę, bo diabeł mu kazał - relacjonuje Waldemar B. (53 l.), mieszkaniec kolonii Bisztynek. To on po półgodzinnych poszukiwaniach z latarką natknął się w lesie na ciało Dominiki. - Leżała twarzą do ziemi. Była zakrwawiona, ale żyła, więc zadzwonił po pogotowie i na policję - dodaje.
Ratownikom nie udało się dotrzeć na miejsce karetką. Musieli brnąć przez las w głębokim śniegu. Długo reanimowali dziewczynę, potem policyjnym radiowozem, który przebił się przez zaspy, dowieźli ją do drogi, a stamtąd ambulansem dostarczyli do szpitala. Niestety, nie zdołali ocalić jej życia.
Tymczasem Paweł S. trafił do aresztu. Wczoraj został przesłuchany. Odpowie za zabójstwo.