Było już ciemno, gdy do domu Waldemara B. (53 l.), mieszkańca kolonii Bisztynek, wpadł jak burza Paweł S. "Chyba zabiłem swoją dziewczynę!" - wykrzyczał od progu.
- Był cały pokrwawiony. Bełkotał coś bez ładu i składu, że szatan kazał mu to zrobić - opowiada pan Waldemar. - Kazałem mu zostać w domu, chwyciłem latarkę i pobiegłem jej szukać - dodaje.
Wyraźne ślady w śniegu zaprowadziły go głęboko w las. Tam, półtora kilometra od drogi, ujrzał w śniegu ciało dziewczyny.
- Leżała twarzą do ziemi. Była zakrwawiona, ale jeszcze żyła. Natychmiast wezwałem policję i pogotowie - relacjonuje mężczyzna.
Nocna akcja w lesie była karkołomna. Tylko policji udało się dotrzeć na miejsce radiowozem. Lekarze brnęli w śniegu na piechotę. Zanim doszli, dziewczynę reanimowali mundurowi. Masaż serca, sztuczne oddychanie, a potem leki, które przynieśli medycy, sprawiły, że Dominika zaczęła się poruszać. Przewieziono ją radiowozem do drogi, a tam zabrała ją już karetka pogotowia.
- Niestety, nie byliśmy w stanie jej uratować - mówią lekarze ze szpitala w Bartoszycach. - Przyczyną zgonu mógł być uraz czaszkowo-mózgowy, jakiego doznała. Nie jest jednak wykluczone, że śmierć nastąpiła w wyniku wychłodzenia organizmu albo też zażycia substancji nieznanego pochodzenia - dodają.
Przyczyny śmierci Dominiki wyjaśni sekcja zwłok, a jej okoliczności - śledztwo. Na razie wiadomo niewiele. Ona i Paweł S. byli parą od trzech lat. Ona świeżo po maturze, on - nic dobrego. Ludzie mówią, że handlował dopalaczami. Czyżby w sobotnie popołudnie naćpał się, w narkotykowym widzie zabrał swoją dziewczynę na spacer do lasu i tam ją zaatakował? Tego nie można wykluczyć.
- Dzisiaj go przesłuchamy i postawimy zarzuty - usłyszeliśmy od śledczych.
Zobacz: Bydgoszcz. Pijani zaatakowali zagranicznych studentów: Kur*** ciapate