DZIEŃ ŻOŁNIERZY WYKLĘTYCH. Inka, Łupaszko, Zapora zachowali się jak trzeba...

2014-02-20 3:00

Danutę Siedzikównę komuniści zamordowali 28 sierpnia 1946 r. o godz. 6.15 w gdańskim więzieniu przy ul. Kurkowej. Prócz udziału w "bandzie Łupaszki", czyli niepodległościowym oddziale mjr. Zygmunta Szendzielarza, i nielegalnego posiadania broni, oskarżyli ją - niepełnoletnią sanitariuszkę (rozstrzelano ją sześć dni przed 18. urodzinami) - o wydanie rozkazu zastrzelenia dwóch funkcjonariuszy UB.

Tego "przestępstwa" nie udowodnił jej nawet podległy bezpiece "sąd" i nie potwierdziło dwóch z pięciu zeznających "dobrowolnie" w sprawie milicjantów, którym żołnierze "Łupaszki" darowali życie. Jeden zeznał nawet, że opatrzyła go po walce. Ale dla stalinowskich siepaczy nie miało to znaczenia.

W grypsie do sióstr Mikołajewskich z Gdańska, krótko przed śmiercią, "Inka" napisała: "Powiedzcie mojej babci, że zachowałam się jak trzeba". W tym zdaniu tkwi jasny podział na dobro i zło. Dobro - po którego stronie do końca stoi "Inka", i zło - komunizm i jego oprawcy.

IPN szuka miejsc pogrzebania

Szendzielarz, pozostający w konspiracji, tłumaczył w ulotce z marca 1946 r.: "Nie jesteśmy żadną bandą, tak jak nas nazywają zdrajcy i wyrodni synowie naszej Ojczyzny. My jesteśmy z miast i wiosek polskich (...) My chcemy, by Polska była rządzona przez Polaków oddanych sprawie i wybranych przez cały Naród, a ludzi takich mamy, którzy i słowa głośno nie mogą powiedzieć, bo UB wraz z kliką oficerów sowieckich czuwa. Dlatego też wypowiedzieliśmy walkę na śmierć lub życie tym, którzy za pieniądze, ordery lub stanowiska z rąk sowieckich mordują najlepszych Polaków domagających się wolności i sprawiedliwości".

W śledztwie ubecy pytali Siedzikównę: gdzie jest "Łupaszko"? Swojego dowódcy nie wydała. Przed śmiercią zdążyła krzyknąć: "Niech żyje Polska!", "Niech żyje Łupaszko!".

ZOBACZ: Tu znajdziesz szczegóły na temat BIEGU LUDZI HONORU: TROPEM WILCZYM

Słowa Danuty Siedzikówny: "Popatrz, ilu ludzi mogło zginąć. Lepiej, że ja jedna zginę", nie sprawdziły się. W czerwcu 1948 r. UB ostatecznie rozbił Wileński Okręg AK. Major Zygmunt Szendzielarz, skazany na osiemnastokrotną karę śmierci, 8 lutego 1951 r. został stracony w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Miejsce pogrzebania "Inki" do dziś pozostaje nieznane, choć Instytut Pamięci Narodowej jest na tropie. Siedzikówna spoczywa prawdopodobnie na Cmentarzu Garnizonowym w Gdańsku.

IPN odnalazł natomiast jej dowódcę - szczątki Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" spoczywały w dole śmierci w kwaterze "Ł" ("Łączka") cmentarza na Powązkach Wojskowych w Warszawie.

"My nigdy nie poddamy się!"

Na "Łączce" ekipie prof. Krzysztofa Szwagrzyka udało się również odnaleźć szczątki Hieronima Dekutowskiego, "Zapory", zamordowanego 7 marca 1949 r. Miał trzydzieści lat, pięć miesięcy i 11 dni. Wyglądał jak starzec. Siwe włosy, wybite zęby, połamane ręce, nos i żebra. Zerwane paznokcie. - My nigdy nie poddamy się! - krzyknął, przekazując przez współwięźniów swe ostatnie posłanie. Wyrok wykonano o godz. 19.00 przez rozstrzelanie. Mokotowska legenda głosi jednak, że ubeccy kaci zapakowali majora "Zaporę" do worka, worek powiesili pod sufitem i strzelali, sycąc swą nienawiść widokiem płynącej spod sufitu niepokornej krwi. Potem w pięciominutowych odstępach mordowali jego żołnierzy: "Rysia", "Żbika", "Mundka", "Białego", "Junaka" i "Zawadę".

Zobacz też: Żołnierze Wyklęci wołają o pomoc

"Nie możemy być razem"

"Zapora", w czasie niemieckiej okupacji cichociemny, przeprowadził 83 akcje bojowe i dywersyjne. Zasłynął jako obrońca mieszkańców Zamojszczyzny przed represjami. Po wejściu Sowietów na terytorium II RP nie mógł stać z boku. Narzeczonej powiedział: "Idę do lasu, nie wiem, czy przeżyję, nie możemy być razem". W odpowiedzi na komunistyczny terror stworzył w Lubelskiem poakowski oddział samoobrony, liczący, podobnie jak w czasie niemieckiej okupacji, ok. 200 osób. Razem z nim dokonał wielu brawurowych akcji odwetowych na NKWD, UB, KBW i MO.

12 września 1947 r. wydał swój ostatni rozkaz, przekazując dowództwo kpt. Zdzisławowi Brońskiemu "Uskokowi": "Ja dziś wyjeżdżam na angielską stronę - jestem umówiony z chłopakami co do kontaktów (...). Stary - najważniejsze nie daj się nikomu wykiwać i bujać, jak tam wyjadę, załatwię nasze sprawy pierwszorzędnie - kontakt będziemy mieć i tak. Czołem - Hieronim" (W 1949 r. "Uskok" zdetonował pod sobą granat, nie chcąc wpaść w ręce UB podczas obławy).

Wydani przez kapusia "Zaporczycy" wpadli w ręce UB, zostali przewiezieni na Rakowiecką i poddani brutalnemu śledztwu. Tak było przez ponad rok. Na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu, który hańbił nie żołnierzy niepodległości, ale komunistycznych oprawców. Dziś w tych samych mundurach "Zapora" i jego koledzy są odnajdywani w dołach śmierci na "Łączce".

None

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki