Katastrofa samolotu w Topolewie. Małgorzata G. nie zginęła, bo wybrała zakupy

2014-07-08 4:00

Widziała start samolotu. Może nawet pomachała mężowi, który wraz z innymi skoczkami ruszał piperem PA-31 navajo, by z wysokości 4000 metrów spłynąć na spadochronach na okoliczne łąki. Małgorzata G. miała lecieć razem z nim. - Zrezygnowała w ostatniej chwili. Musiała zrobić jakieś zakupy dla firmy. Ktoś inny ją zastąpił - mówi pracownik lotniska w Rudnikach (woj. śląskie). Trzy kilometry dalej maszyna runęła na ziemię.

Byli nie tylko kochającym się małżeństwem. Mieli też wspólną pasję - skoki spadochronowe. Rafał G., zwany przez znajomych Kudłatym, był niezwykle doświadczonym instruktorem. Oddał ponad 7 tys. skoków, w tym ponad 3,5 tys. tandemów (z drugą osobą na wspólnym spadochronie). Prawnik z wykształcenia, założył prywatną Szkołę Spadochronową Omega. Organizował kursy, loty komercyjne. Pomagała mu żona Małgorzata. Nie tylko w prowadzeniu firmy. Ma na koncie ponad 2,5 tys. skoków, również jest instruktorem. Do tego kamerzystka, która rejestruje podniebne wyczyny. - Skoki były dla nich najważniejsze. Oczywiście oprócz córeczki - mówią przyjaciele małżeństwa. - Budzili się rano i patrzyli w niebo. Będzie można wzlecieć czy nie - dodają.

Przeczytaj też: KATASTROFA SAMOLOTU w Topolewie. Tylko Marek H. przeżył to piekło!

W sobotnie popołudnie Małgorzata G. miała założyć spadochron i wsiąść na pokład samolotu. Tak się jednak nie stało. Uniknęła śmierci, bo się... rozmyśliła. - Stwierdziła, że tym razem sobie odpuści, bo nie było komu zrobić potrzebnych zakupów. Ktoś zaraz zajął jej miejsce na pokładzie. A chwilę później ta tragedia... - opowiada nam jeden z pracowników lotniska.

Oprócz męża Małgorzaty G. zginęło 10 osób.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki