Leszek Miller - mężczyzna, który nigdy nie kończy. KULISY POLITYKI

2011-07-22 16:06

Przeciwnicy nieraz składali go już do politycznego grobu. Jednak Leszek Miller (65 l. ) nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Ma startować do Sejmu z pierwszego miejsca listy SLD w Gdyni. Mawiał, że mężczyznę poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale po tym, jak kończy. Kiedy ma zamiar skończyć? - Teraz uważam, że prawdziwy mężczyzna nigdy nie kończy - mówi nam były premier.

A jeszcze kilka lat temu wydawało się, że nastąpił koniec Leszka Millera. Był 2007 rok, lewica już od dwóch lat dusiła się w opozycji. Kiedy działacze SLD zjechali do siedziby partii przy ul. Rozbrat w Warszawie, aby zatwierdzić przed wyborami listy, w powietrzu czuło się strach przed wyborczą klęską.

Partyjny spęd przebiegał chaotycznie, kolejne wystąpienia zagłuszane były przez szum plotkujących działaczy, którym już nawet nie chciało się słuchać liderów. Nagle sala ucichła w skupieniu - przemawiał Leszek Miller.

Już wtedy było wiadomo, że w SLD nie ma dla niego miejsca, mimo to go słuchali. Miller w dramatycznym wystąpieniu zrezygnował z członkostwa w partii. Kiedy wychodził z sali, towarzysze żegnali go oklaskami na stojąco. Dziś wielu ludzi, którzy byli wtedy na sali, jest już na politycznej emeryturze. A Miller wraca. Jak to się dzieje?

Ze stołówki do rządu


Miller po raz pierwszy zabłysnął w 1989 roku, kiedy jako sekretarz KC PZPR zorganizował w stołówce partyjnego gmachu spotkanie z opozycyjną młodzieżą z NZS. - Był nowym zjawiskiem w polityce - wspomina uczestnik tamtego spotkania Piotr Skwieciński (48 l.), wtedy opozycjonista, potem szef PAP. - Był z grupy, która stanowiła ostatni personalny kaprys Jaruzelskiego. Byli bardziej otwarci na zmiany niż starsi towarzysze - ocenia. - Ale potem pokazał, że jest człowiekiem do bólu cynicznym. Kreowano takie złudzenie, że Miller to lider dawnego aparatu, a Aleksander Kwaśniewski uosabia nowoczesną lewicę. Tymczasem oni się tak podzielili, bo musieli jakoś pogodzić różne grupy wyborców - uważa publicysta.

Jako "człowiek z betonu" Miller został sekretarzem generalnym Socjaldemokracji Rzeczpospolitej. Z czasem SdRP wchłonęła mniejsze lewicowe partie i przekształciła się w Sojusz Lewicy Demokratycznej. - Miller to wymyślił. Pamiętam, że wielu protestowało. Ale on postawił na swoim i wypaliło - opowiada Marek Dyduch (54 l.), prawa ręka Millera z czasów jego rządów.

Swoje polityczne dzieło Miller poprowadził do historycznego zwycięstwa w 2001 roku. Partia zdobyła ponad 40 proc. głosów i lewica triumfalnie wprowadziła się do gabinetów władzy, a Miller zajął ten najważniejszy - premiera.

Od kanclerza do młynarza


W rządzie zyskał sobie miano "żelaznego kanclerza". - Jak ktoś mu podpadł, nie było zmiłuj. Opieprzał nas jak uczniaków - opowiada jeden z ministrów w rządzie SLD. - Leszek to taki zawadiaka z Żyrardowa. Potrafi być do bólu brutalny. A jak były jakieś konflikty między ministrami, kazał nam - niczym w PZPR - pisać notatki wyjaśniające - opowiada nasz rozmówca.

Swoją twardość Miller pokazał już podczas rządów lewicy w latach 1993-97. - Mieliśmy do podzielenia jakieś dodatkowe pieniądze. Baśka Blida chciała je wydać na budownictwo socjalne. Ale Leszek - wtedy minister pracy - wciął się i powiedział wprost, że Baśka te pieniądze zmarnuje. I ona się wtedy popłakała na posiedzeniu rządu - opowiada nam uczestnik awantury.

Miller nie tolerował żadnych wybryków, szczególnie pijaństwa. Młodsi działacze szybko odkryli, że najlepszy sposób na politycznego rywala to zabrać go na partyjną imprezę, spić, a potem przedstawić Millerowi. - Dla starych Miller jeszcze był wyrozumiały, ale młodzik po czymś takim mógł żegnać się z partyjną karierą - wspomina jeden z działaczy.

Ale nawet "żelaznemu kanclerzowi" partia rozeszła się w szwach. - Po wygranej w 2001 roku na Rozbracie zrobiły się pustki - wspomina Dyduch, wtedy sekretarz generalny partii. - Wszyscy poszli do rządu, a ja tam zostałem sam. Rozumiem, że Miller musiał skoncentrować się na członkostwie w UE, ale zabrakło wtedy umacniania partii - dodaje.

Miller napotkał też rywala - prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego (57 l.). Bratobójcza walka doprowadziła w końcu do największego kryzysu lewicy w III RP. Zbudowany przez Millera partyjny monolit nagle się rozleciał. Marek Borowski (65 l.) wyprowadził z SLD grupę polityków i założył konkurencyjną Socjaldemokrację Polską.

To jednak pryszcz w porównaniu z aferami, z jakimi po dziś dzień kojarzą się rządy SLD. Była ta największa - afera Rywina, ale też dwie mniej dziś pamiętane: starachowicka i orlenowska. - Najwięcej złego zrobił Rywin - przyznają ludzie lewicy. Opozycja zaczęła wyciągać na jaw wszystkie grzechy i grzeszki. Nie pomogło zahamowanie finansowej zapaści kraju czy wprowadzenie Polski do Unii Europejskiej. Sympatię ludzi Miller odzyskał tylko na chwilę w 2003 roku, kiedy to cudem przeżył katastrofę rządowego śmigłowca. Lewica musiała pożegnać się z władzą.

W 2005 roku SLD poniosło sromotną klęskę - z wynikiem 11,3 proc. było czwarte, za PiS, PO i Samoobroną. - Wtedy już na Millera nie wołali "żelazny kanclerz", tylko "młynarz" - od siwych włosów - wspomina jeden z działaczy SLD.

Miller jednak za nic nie chciał się poddać. Nie chcieli go w SLD, to poszedł do Andrzeja Leppera (57 l.). W 2007 roku z list Samoobrony startował do Sejmu z Łodzi. Chciał zagrać na nosie dawnym kolegom, skończyło się kompromitującym wynikiem nieco ponad 4 tys. głosów. Upokorzony porażką Miller musiał pożegnać się z parlamentem.

Kompleks Żyrardowa


Wielu w SLD liczyło, że zaszyje się w domu na warszawskim Wilanowie, gdzie mieszka razem z żoną Aleksandrą. Znają się od czasów młodości. Ślub kościelny wzięli w 1969 roku. Pewnie pobraliby się wcześniej, ale Miller musiał odbyć służbę wojskową na okręcie marynarki ORP "Bielik". Owocem ich związku jest syn Leszek, którego na lewicy przezywają Juniorem. Dziś w wolnych chwilach Millerowie zabawiają wnuczkę Monikę.

Jaki Miller jest w domu, z rodziną? Tego nie wiedzą nawet najbliżsi polityczni współpracownicy. Czym się interesuje, co go kręci?

- Jedno wiem na pewno, on ma kompleks Żyrardowa i tego, że nigdy nie odebrał porządnego wykształcenia - mówi nam jeden z jego dawnych współpracowników (Miller to absolwent Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR). - Ale jak to on, potrafi z tego uczynić atut. Cały czas się stara, cały czas się uczy. Kiedy zaczynaliśmy, to my wymyślaliśmy mu te ładnie brzmiące hasełka. Ale on zaczął wytrwale pracować nad sobą i potem już sam je sobie szykował - mówi.

Budowniczy szyldu


Dla wielu Miller jest symbolem porażek lewicy po 2005 roku. - Wielu chce dalej zrzucać na Millera winę za przegraną. Zapomina się, że to on stworzył SLD, jakie dziś znamy. Kiedyś naszą siłą byli ludzie, dziś ich już nie ma i okazuje się, że stworzony przez Millera szyld jest naszą największą bronią. To jego wielka zasługa - przekonuje Dyduch. Czy to dlatego Miller jest dziś fetowany jak za starych dobrych czasów? Na jego 65. urodziny zjechała cała lewicowa śmietanka. A dawny rywal Aleksander Kwaśniewski wygłosił na cześć jubilata długą przemowę pochwalną. - Z Millerem jest tak, że można go lubić albo nie, ale nie sposób nie doceniać jego wiedzy politycznej, doświadczenia i kompetencji - mówił w wywiadzie dla "Polska the Times" Kwaśniewski.

Miller już deklaruje, że zmienił zdanie w sprawie tego, jak kończy prawdziwy mężczyzna. - Nie kończy nigdy - żartuje. Czy już przymierza się do ław poselskich? - Za wcześnie jeszcze, żeby o tym mówić - ucina skromnie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki