Mafia kradnie konie zamiast fur

2007-12-27 17:42

Następcy gangsterów z Wołomina i Pruszkowa, odcięci od gigantycznych zysków z kradzieży aut i handlu narkotykami, przerzucili się na... konie. Pustoszą stajnie z najpiękniejszych zwierząt i przemycają je za granicę. I są zupełnie bezkarni!

- Po tym, jak rozbiliśmy kilka największych grup złodziei samochodów i dilerów narkotyków, odpryski gangów z Wołomina i Pruszkowa musiały poszukać sobie innego źródła dochodu - mówi jeden z oficerów śledczych Komendy Głównej Policji. - Gangsterzy postawili na konie, bo to szybki i łatwy zysk. Lepsze okazy są wywożone za granicę. Klacze trafiają do ukrytych hodowli, a reszta jest sprzedawana na targach albo do rzeźni - twierdzi policjant. Kradną nie tylko gospodarskie siwki. Ich łupem padają przede wszystkim drogie zwierzęta, które kupują sobie zamożni ludzie do rekreacyjnej jazdy.

Sandra Koćmiel z Fundacji Pro Equo, która zajmuje się końmi, potwierdza: - W Polsce koniom nie wszczepia się chipów, więc znalezienie kradzionego zwierzęcia i udowodnienie, że jest się jego właścicielem, jest bardzo trudne.

Bogdan Kożuszkiewicz, hodowca koni ze wsi Sierakowizna pod Bielskiem Podlaskim, wyjmuje z szuflady gęsto zapisany zeszyt. Kiedy gangsterzy ukradli mu z łąki pod domem dwie piękne klacze, założył Społeczny Komitet Osób Pokrzywdzonych przez Złodziei Koni i nie ustaje w walce. Dzień po dniu notuje komu i gdzie zniknęły konie, jakim autem mogli przyjechać rabusie. A później jeździ po końskich targach i sprawdza, czy nie trafi na ich ślad.

- Na targu w Jelonkach znalazłem jedną klacz, którą ukradziono mojemu sąsiadowi. Poszła za 3 tysiące, a była warta dwa razy tyle - denerwuje się pan Bogdan. Swoich koni nie znalazł do dziś. - Powoli tracę nadzieję - wzdycha.

Ktoś tu zginie!

- Złodzieje opanowali już teren od Lubartowa przez Wołomin do Bielska Podlaskiego - Kożuszkiewicz rysuje palcem po mapie. Na stole obok mapy lądują kartki pełne nazwisk. Liczba poszkodowanych hodowców z całej Polski, którzy zgłosili się do komitetu pana Bogdana, niedawno przekroczyła siedemdziesiąt. - Samych skradzionych koni jest ponad 150. Tak dalej być nie może. Prędzej czy później ktoś tu zginie - pan Bogdan wymownie pokazuje na stojącą w kącie siekierę.

Gdzie jest Dzieciak?

Na własną rękę szuka też koni Elżbieta Roguska z Warszawy, która miała dwa konie w stajni w Zawadach niedaleko Węgrowa. We wrześniu oba ukradziono: 4-letnią Konstytucję i źrebię, półtorarocznego Dzieciaka. Klacze były gniade, zadbane, tłuste. Mała jest bardzo podobna do mamy. Ma gwiazdę na czole i nieco tylko ciemniejsze nogi. - Straciliśmy nie tylko 10 tysięcy złotych, ale przede wszystkim ukochane zwierzęta, którymi zajmowaliśmy się od chwili urodzenia - mowi pani Elżbieta. Rozwiesza ogłoszenia ze zdjęciami koni, ale zwierzęta przepadły jak kamień w wodę. Tak samo jak ośmioletnia klacz ze źrebięciem Małgorzaty Gołąbek spod Ryk czy dwa sportowe konie Adama Szczepańskiego i jego kolegi. - To były nasze ukochane, najlepsze konie. A do tego bardzo drogie - jeden jest wart 20 tysięcy złotych. Za ich odnalezienie wyznaczyliśmy nagrodę, ale na razie nikt się nie zgłosił - mówi pan Adam.

Wszyscy właściciele, których okradziono z koni, zawiadomili policję. Ale żaden nie doczekał się skutecznej pomocy.

- Mamy ważniejsze sprawy od biegania za złodziejami koni. Zabójstwa, gwałty, pobicia, haracze. Poza tym nie znamy się na szukaniu zwierząt - przyznaje szczerze oficer z jednej z komend na Mazowszu.

Koń to nie igła!

Pani Elżbieta nie rozumie. - Przecież koń to nie igła! Nie może tak po prostu rozpłynąć się jak kamfora! Złodzieje prowadzili moje konie wzdłuż lasu przez dziesięć kilometrów, dopiero potem załadowali je do ciężarówki. Na miejscu został kawałek zbitego reflektora. Policja nie śpieszyła się, żeby sprawdzić te ślady. Zajęła się sprawą dopiero po paru dniachĘ - opowiada rozżalona pani Elżbieta.

Tadeusz Kaczmarek, rzecznik mazowieckiej policji, przyznaje, że policjanci nie zajęli się szukaniem koni pani Elżbiety tak jak powinni. - Dopuścili się wielu zaniedbań i poniosą konsekwencje za niedopełnienie obowiązków - ucina Kaczmarek.

Nieoficjalnie "Super Express" dowiedział się, że policja szykuje się na ostrą wojnę z koniokradami.

Koniokrad na gałęzi

Kradzież konia zawsze była karana surowiej, a koniokradów nienawidzono z całego serca. Na Dzikim Zachodzie wieszano ich bez sądu! W Europie, także w Polsce panowało powszechne przyzwolenie na karę śmierci dla koniokrada. Gdy złodziej koni został przyłapany, chłopi dopadali go i bili, dopóki nie umarł. Tortury były tak okrutne, że czasem nawet panowie protestowali i ratowali koniokradów od śmierci, a sami rabusie byli im wdzięczni, bo z dwojga złego woleli stanąć przed sądem.

Dziś za kradzież koni grozi kara do 5 lat wiezienia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki