Matka zmarłych bliźniaków z Włocławka w "Fakcie": Usłyszałam jak lekarz mówi "Muszę zawiadomić szefa"

2014-02-01 12:09

Paulinka i Piotruś mieli się urodzić 16 stycznia. To miał być jeden z najszczęśliwszych dni w całym życiu pani Ewy Szydłowskiej. Stało się inaczej. "Około godz. 7. odbyło się trzecie badanie usg - potwierdziło brak akcji serca. Straciliśmy Paulinkę i Piotrusia. Dopiero potem odbył się zabieg…" - mówiła pani Ewa w rozmowie z "Faktem".

Pani Ewa Szydłowska do szpitala pierwszy raz trafiła 31 grudnia. Po dwóch tygodniach (13 stycznia), czyli na dwa dni przed rozwiązaniem została wypisana ze szpitala! Pani Ewa nie czuła się dobrze, miała wysokie ciśnienie, dlatego 16 stycznia zdecydowała się na powrót do szpitala. To był dzień wyznaczony na cesarskie cięcie. Do północy wszystko było w porządku, tętno dzieci było wyczuwalne do godziny drugiej w nocy. Wtedy panią Szydłowską przewieziono na izbę przyjęć, jednak lekarz stwierdził, że tętno słychać i odesłał pacjentkę.

Zobacz: Szpital zataił śmierć bliźniaków! Prokuratura wszczęła śledztwo

Położna dalej jednak nie słyszała tętna Paulinki i Piotrusia. O 3 wykonano kolejne USG.

-Usłyszałam wtedy tylko, jak lekarz mówi: „muszę zawiadomić szefa” - mówi pani Ewa w wywiadzie z "Faktem".

Pani Ewa miała czekać do 6.30. Przyjechał do niej mąż. Dotykał jej brzucha. - Jest zimny - powiedział, chociaż zawsze był gorący. To jeszcze bardziej niepokoiło rodziców.

USG o godzinie 7 potwierdziło najgorsze. Bliźniaki już wtedy nie żyły. Śmierć bliźniaków przeżywali nie tylko rodzice, ale także ich 7-letni synek, który z niecierpliwością czekał na rodzeństwo. - On odliczał dni do rozwiązania. Nie mógł się doczekać, kiedy pokaże się z bliźniętami na spacerze - powiedziała pani Ewa.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki