Mój syn nie żyje przez lekarzy

2008-08-04 4:30

Szukała pomocy w Szpitalu św. Zofii na Żelaznej, w Szpitalu Ginekologiczno-Położniczym "Inflancka" i w Instytucie Matki i Dziecka na Kasprzaka. Te niby renomowane placówki odesłały kobietę z zagrożoną ciążą do domu.

- Nie mogę uwierzyć, że straciłam dziecko - rozpacza Monika Ł. - Byłam już w dziewiątym miesiącu ciąży. Szukałam pomocy w trzech warszawskich szpitalach, ale żaden mnie nie przyjął. Przebadali mnie i puścili do domu. Tułałam się od izby przyjęć do izby przyjęć ze skierowaniem od mojej lekarki prowadzącej - mówi kobieta, co chwila wybuchając płaczem. - Wszędzie mnie badali, a potem odprawiali z kwitkiem - dodaje zupełnie załamana.

To karygodne zachowanie lekarzy, zwłaszcza że pani Monika miała ciążę zagrożoną. - Moja lekarka zdiagnozowała u mnie przodujące łożysko, które może spowodować nagły poród - dodaje kobieta. Lekarzom mogło się też nie spodobać, że przyszła mama choruje na żółtaczkę. - Wszystkie szpitale próbują się pozbyć tak kłopotliwej pacjentki - mówi nam anonimowo jedna z położnych. - Szpitale mają też tendencję do wybierania sobie klientek, ale kobietę w takim stanie powinni od razu przyjąć - dodaje.

To był chłopiec

Do tragicznego wydarzenia doszło z 29 na 30 lipca. - W pewnym momencie poczułam, że moje dziecko się nie rusza. Strasznie się przeraziłam i natychmiast pojechałam do Szpitala św. Zofii. Tym razem mnie przyjęli - opowiada, płacząc. Niestety dziecko, urodziło się już martwe. To był chłopiec. Mama miała już przygotowane dla niego ubranka i zabawki. - Gdyby przyjęli mnie wcześniej, być może moje dziecko by przeżyło - łka pani Monika.

Winnych nie ma

Trzy szpitale, które nie przyjęły ciężarnej kobiety, nie mają sobie nic do zarzucenia. Janusz Siemaszko, dyrektor szpitala przy Inflanckiej, nie chciał udzielić żadnych wyjaśnień. Wojciech Puzyna, dyrektor Szpitala św. Zofii, odrzekł tylko, że w tym roku placówka odmówiła przyjęcia aż 3716 kobietom. Z kolei dyr. Instytutu Matki i Dziecka, Sławomir Janus, tłumaczył się, że pani Monika Ł. nie była hospitalizowana, bo nie stwierdzono żadnego zagrożenia dla jej życia i życia dziecka. - Zrobiliśmy cały zestaw badań tej pani. Nie stwierdziliśmy wad anatomicznych ani przodującego łożyska, ani potrzeby hospitalizacji - tłumaczy Aleksandra Lisowska, rzeczniczka szpitala.

Trzy szpitale tłumaczą się, że nic się nie stało, a dziecko urodziło się martwe. Czy dyrektorzy będą mogli po tym spojrzeć w lustro?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki