Tragedia w szpitalu w Wołowie. Nie pozwolę lekarzom zrobić z męża wariata!

2014-08-06 4:00

- Ukarzcie winnych śmierci mojego męża - apeluje do policji i dyrekcji szpitala w Wołowie Irena Szelest (58 l.) ze Smagorzewa Wielkiego (woj. dolnośląskie). Mąż kobiety Edward Szelest (†60 l.) zmarł przed izbą przyjęć. Umierającego nie wpuszczono do środka, bo... głośno się zachowywał.

Pani Irena wierzy, że mąż mógłby żyć, gdyby w szpitalu natychmiast udzielono mu pomocy. - Prosił o ratunek, a wysłali go na tamten świat - płacze wdowa i zapowiada, że będzie walczyła o dobre imie męża.

Jak już pisaliśmy, pan Edward w nocy pojechał do szpitala w Wołowie. Czuł się źle, miał duszności. Bał się, bo wcześniej miał już kłopoty z sercem. Kiedy dotarł na miejsce, zastał zamknięte drzwi. Zaczął się do nich dobijać.

Zobacz: Czarnków. Bezmyślni rodzice zostawili córeczkę w rozgrzanym samochodzie!

- Był agresywny, wulgarny, kopał w drzwi - mówi Jolanta Klimkiewicz, prezes zarządu spółki, która zawiaduje placówką. - Dlatego nikt mu nie otworzył. Z obawy o bezpieczeństwo pacjentów i personelu - dodaje. Pani Irena nie przyjmuje takiego tłumaczenia.

- Głośno walił w drzwi, bo umierał, był przerażony - twierdzi kobieta. Nie ma wątpliwości, że to pracownicy szpitala odpowiadają za śmierć męża. - Nie dam zrzucić na niego winy. Nie pozwolę nikomu robić z niego wariata - dodaje.

Kobieta będzie domagała się odszkodowania od władz szpitala. Chce 300 tys. zł.

Okoliczności tragedii wyjaśnia prokuratura. Wszczęła już śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki