Łódź: Tu zabijają latarnie - zginął pies, który wdepnął w kałużę

2011-02-16 19:39

Tego spaceru z ukochanym psem, 5-letnią suczką owczarka niemieckiego Wegą, Izabela Czerwińska (35 l.) z Łodzi nie zapomni do końca życia. Gdy wracała już do domu, weszła ze swoim pupilem w kałużę przy latarni ulicznej. I wtedy nastąpił dramat. Porażony prądem pies padł martwy. Jego właścicielka przeżyła tylko dzięki temu, że na nogach miała buty na grubych podeszwach.

Był wieczór. Pani Iza spacerowała z Wegą po niezabudowanym odcinku ul. Pomorskiej w Łodzi. - Szłam poboczem. Z przeciwka nadjechał samochód. Zrobiłyśmy z Wegą krok w bok, żeby ustąpić mu miejsca. Weszłyśmy w kałużę. Nagle Wega przeraźliwie zaskowyczała. Padła na ziemię. Chwyciłam ją za głowę, wtedy przez moje ciało przeszedł prąd - opisuje Iza Czerwińska.

Zszokowana kobieta zadzwoniła do męża po pomoc. - Gdy przyjechałem na miejsce, woda w tej kałuży aż parowała - mówi Mariusz Czerwiński.

Przeczytaj koniecznie: Zabrze: Pijany zabił swoją pasażerkę

Mężczyzna zadzwonił po policję. Na miejsce dotarli też pracownicy Łódzkiego Zakładu Energetycznego. - Jeden z nich dotknął latarni próbnikiem - tłumaczy Czerwiński. - Zaświecił się. Panowie stwierdzili, że latarnia jest pod napięciem.

Pan Mariusz martwego psa zakopał, a jego żona wróciła do domu. Czuła się jednak fatalnie. Następnego dnia rano trafiła do szpitala. Lekarze stwierdzili liczne zmiany w sercu. Alina Chwiejczak, rzecznik prasowy Łódzkiego Zakładu Energetycznego twierdzi, że zdarzenie jest nieszczęśliwym wypadkiem, którego nie można było przewidzieć. I dodaje, że do czasu wyjaśnienia, nie będzie sprawy komentować. Tymczasem łódzka policja wszczęła postępowanie w sprawie narażenia człowieka na utratę zdrowia lub życia.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki