"Stocznia to nie jest dziś dobry interes"

2009-08-22 19:19

Kolejne perturbacje z prywatyzacją stoczni w Szczecinie i Gdyni specjalnie dla Czytelników "Super Expressu" komentują Christopher Palsson, ekspert Lloyd's Register-Fairplay, i Sławomir Nitras, szczeciński europoseł PO

"Super Express": - Qinvest, przedstawiciel katarskiego inwestora kupującego polskie stocznie, drugi raz nie przelał wynegocjowanej kwoty na konto sprzedawcy. Czy w przypadku podobnych kontraktów to normalne?

Christopher Palsson: - Trudno wypowiadać zdecydowane opinie na temat inwestycji, o której brakuje wielu danych. Zazwyczaj nie ma jednak podobnych problemów w transakcjach dotyczących zakupu stoczni.

- Co mogło zatem wywołać to dwukrotne opóźnienie? Czy faktycznie list społecznego komitetu oskarżający rząd o nadużycia?

- Zakładając, że inwestor się nie rozmyślił, w przypadku stoczni w Gdyni i Szczecinie jedynym istotnym powodem mogła być tylko sprawa rządowych dotacji, na zwrot których przez długi czas naciskała Komisja Europejska.

- Ale Bruksela w końcu od tego odstąpiła...

- W tej sytuacji transakcja powinna przebiegać standardowo. Na przeszkodzie musiałoby stanąć coś istotnego. Być może jakieś kwestie finansowe, o których żadna ze stron nie chce mówić? Nie mamy żadnych danych i możemy tylko dywagować. A przy braku danych na myśl przychodzą mi jedynie wątpliwości inwestora, związane z naprawdę trudną sytuacją na rynku stoczniowym. Być może Katarczycy przemyśleli sprawę i nie uznali kupna polskich stoczni za dobry biznes.

- Na ile duże jest zagrożenie wycofania się z takiej transakcji?

- Cóż, musimy zdać sobie sprawę, że rynek stoczniowy znajduje się dziś w naprawdę trudnej sytuacji. W samym środku kryzysu światowego. Próba wchodzenia bądź odzyskiwania pozycji na rynku jest niezwykle trudna. Nawet dodając fakt, jak wiele zamówień na statki zostało anulowanych, to rynek i tak nie będzie w stanie wchłonąć pozostałej produkcji. A cóż dopiero myśleć o nowych zamówieniach. Opłacalność inwestycji w przemysł stoczniowy w tym momencie jest naprawdę niska.

- Jest aż tak źle?

- Warto pamiętać, że nawet w trakcie boomu ostatnich lat wiele stoczni w Europie miało poważne problemy z osiąganiem zysków. Nie były w stanie zarabiać na siebie w najbardziej dogodnych warunkach w historii. Jakim cudem miałyby zarobić na siebie w czasach trudniejszych? Będąc inwestorem przemyślałbym, co te stocznie miałyby właściwie robić. Ich kupno miałoby sens, gdybyśmy mieli do czynienia z naprawdę unikalnymi zakładami, będącymi w stanie sprostać ostrej konkurencji na rynku. Gdybyśmy kupowali firmy o wąskiej specjalizacji, która ma swoją niszę. Jak wiemy, przypadki stoczni w Gdyni i Szczecinie raczej temu nie podlegają.

- Pojawiły się plotki o tym, że transakcja w sprawie stoczni mogła być kontraktem politycznym. Czy coś poza polityką mogłoby przyciągnąć inwestora do Gdyni i Szczecina?

- Przy tak niesprzyjających warunkach na rynku powód musiałby być naprawdę konkretny. Na przykład chęć utrzymania pewnego potencjału, jaki stocznie mogą sobą reprezentować. Wiedza, kompetencje, zasób umiejętności. Musiałoby to zarazem ograniczać się do pewnej wąskiej specjalności. Na przykład dużych, luksusowych statków pasażerskich bądź jakichś konstrukcji dla przemysłu przybrzeżnego. Ewentualnie małych jednostek i specjalnych typów statków. Właściciele flot z Polski, Finlandii czy Norwegii w naturalny sposób mogliby kupować pojedyncze jednostki właśnie tu, a nie na Dalekim Wschodzie. Czy to wystarczyłoby na utrzymanie dużych stoczni? Wątpię. Sytuacja stoczni w Europie jest naprawdę ciężka. Firmy z Chin, Korei czy Wietnamu wypychają je z rynków. W najbliższym czasie w najlepszej sytuacji będą stocznie remontowe. Będzie popyt na serwis i naprawy statków. Tych, którzy będą produkować nowe jednostki, czekają ciężkie lata.

Christopher Palsson

Ekspert, główny analityk i konsultant Lloyd's Register-Fairplay, jedynej firmy monitorującej światowy przemysł morski i stoczniowy

Prywatyzacja może potrwać kilka miesięcy

"Super Express": - Katarski inwestor nie przelał pieniędzy za zakup stoczni w Gdyni i Szczecinie. Czyżby polski rząd nie był wystarczająco wiarygodnym partnerem?

Sławomir Nitras: - Nie jest to kwestia wiarygodności rządu, lecz normalnej procedury przetargowej czy też licytacyjnej. Jeśli ktoś zna się na robieniu przetargu, to wie, że ten, kto go wygrał, odstępuje czasem od podpisania umowy i od wypłaty pieniędzy. Istnieje możliwość zabezpieczenia się przed tym w postaci wadium, czyli swoistej kaucji. Ma to uwiarygodnić kupującego. Taki przetarg gwarantuje również, że jeśli ktoś odstąpi od umowy, to jednocześnie traci pieniądze z kaucji. Jeżeli ktoś się zachowuje tu dwuznacznie, to nie ten, kto organizuje przetarg - według jawnych, transparentnych prawideł, ale inwestor.

- Władze PO od dawna zapewniały, że inwestor z Kataru jest poważny. Tymczasem ani o nim, ani o przetargu nic nie wiemy - do czego ten tajemniczy partner się zobowiązał i jakie ma plany.

- Kiedy coś się sprzedaje w trybie publicznym, to nie można pytać inwestora, jakie ma plany, gdy ten zaproponował najwyższą cenę. Nie ma sensu roztrząsać, dlaczego inwestor nie wpłacił pieniędzy, bo tylko on to może wiedzieć. Teraz trzeba jak najszybciej sfinalizować ten przetarg.

- Jak długo to będzie trwało?

- To z pewnością potrwa dłużej niż dwa tygodnie, może nawet kilka miesięcy. Liczymy na to, że Komisja Europejska nas zrozumie i przedłuży czas na prywatyzację stoczni.

- Czy np. za dwa miesiące sytuacja się nie powtórzy?

- Do przetargu zgłosiło się wielu chętnych, nie tylko Katarczycy. To świadczy o tym, że są osoby zainteresowane kupnem stoczni i kontynuowaniem działalności stoczniowej.

- Czy nie mamy do czynienia z umową wiązaną - katarski gaz w zamian za polskie stocznie? Szefowie QInvestu, czyli pośrednika w transakcji, i banku, który jest jej gwarantem, są członkami katarskiej rodziny królewskiej...

- Nie było żadnej umowy podpisanej gdzieś pod stołem. To był zwykły, uczciwy przetarg, co można sprawdzić w dokumentach. A w Katarze niemal wszystko należy do rodziny panującej. Takie zarzuty opierają się tylko na przypuszczeniach.

- Jaki będzie los tysięcy zatrudnionych stoczniowców, jeśli obu stoczni nie da się uratować?

- Wtedy będzie wielki dramat. Mam jednak nadzieję, że przetarg zostanie sfinalizowany. Wszyscy jesteśmy bardzo zdeterminowani i jest zbyt wcześnie, by ogłaszać zwycięstwo opozycji i zamknięcie stoczni w Polsce. Jestem przekonany, że zostaną one uruchomione.

- Czy prywatyzacja Stoczni Gdańskiej za rządów PiS nie powinna służyć za przykład dla obecnego rządu, że można sprzedawać skutecznie i korzystnie?

- Zawsze uważaliśmy, że stocznie trzeba prywatyzować jak najszybciej. PiS robił wszystko, żeby do tego nie doszło. Stocznię Gdańską sprywatyzował przypadkowo i bez umowy z Komisją Europejską, która nie wyraziła zgody i zakwestionowałaby to, gdyby rząd Jarosława Kaczyńskiego nie upadł. Nasza krytyka PiS dotyczyła tego, że w czasach koniunktury nie sprywatyzowano dwóch pozostałych stoczni - gdyńskiej i szczecińskiej.

- Czy jest jakiś rezerwowy scenariusz na wypadek, gdy stoczni nie uda się sprzedać?

- Teraz najgorsze byłoby przejęcie stoczni przez syndyka, ponieważ z reguły zależy mu na tym, by upadłość trwała jak najdłużej, a majątek nie był wykorzystywany. Widzę lepsze wyjście. Jeżeli stocznia nie narusza unijnej zasady konkurencyjności, można by spróbować sprzedać ją jeszcze raz np. w drodze ustawy kompensacyjnej.

- Co się stanie z ministrem skarbu Aleksandrem Gradem, jeśli prywatyzacja stoczni się nie powiedzie?

- To nie jest pytanie do mnie.

- W wywiadzie dla "Super Expressu" z 27 lipca br. powiedział pan: "Jako szczecinianin wiem, że upadek stoczni byłby dramatem. Liczę, że ich prywatyzacja się powiedzie. Ale jak się nie uda, to ktoś powinien ponieść za to polityczną odpowiedzialność".

- Nie pamiętam tych słów.

Sławomir Nitras

Przewodniczący PO w Szczecinie, poseł do Parlamentu Europejskiego

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki