Przed 1 sierpnia 1944 wygraliśmy powstanie w Wilnie i we Lwowie

2009-07-31 5:00

W przeddzień 65. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego płk Czesław Cywiński, prezes Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, przypomina:

"Super Express": - Jutro będziemy czcić 65. rocznicę Powstania Warszawskiego. Najdłuższego i najkrwawszego wysiłku Polaków w trakcie II wojny światowej - wielkiej bitwy o Polskę. Miała ona rozstrzygnąć, czy będziemy sami o sobie stanowić i czy możemy ustrzec się przed panowaniem nowego okupanta, który powracał pod płaszczykiem wyzwoliciela. Walczyć z nim czy nie - było w lipcu 1944 największym dylematem Armii Krajowej również na polskich kresach...

Czesław Cywiński: - Aby lepiej to zrozumieć, cofnijmy się do początku 1944 r. W nocy z 3 na 4 stycznia Armia Czerwona przekroczyła granice przedwojennej Polski. Na wypadek, gdyby Sowieci wkraczali na nasze terytorium jak do siebie, Komenda Główna Armii Krajowej jeszcze w listopadzie 1943 r. wydała rozkaz do rozpoczęcia operacji wojskowej. Sami lub we współdziałaniu z Armią Czerwoną - mieliśmy wszak tego samego wroga - zamierzaliśmy uderzać w Niemców, wyzwalając polskie ziemie i utrudniając im ewakuację. Byłem żołnierzem 1. Wileńskiej Brygady AK pod dowództwem porucznika Czesława Grombczewskiego ps. Jurand, mieszkańcem Wilna z dziada pradziada. Oddziały sowieckie zaczęły podchodzić pod moje miasto w pierwszych dniach lipca. My zaatakowaliśmy Niemców na rozkaz dowództwa Okręgu Wileńsko-Nowogródzkiego - 7 lipca. Początkowo nie było to powstanie wewnątrz miasta - jak w Warszawie trzy tygodnie później - lecz atak jednostek bojowych wyprowadzony z okalających Wilno lasów. Doszliśmy prawie do centrum, ale siedemnastotysięczna załoga niemiecka pod dowództwem gen. Stahela - specjalisty od walk w mieście, który później pacyfikował Powstanie w Warszawie - okazała się zbyt silna i zbyt dobrze umocniona. Po dużych stratach musieliśmy się wycofać. Jednak część miasta za rzeką Wilią została opanowana niestety przy współudziale Armii Sowieckiej przez wcześniej zakonspirowane oddziały wewnątrz Wilna.

- To nie Litwini walczyli z Niemcami o domy, pałace i świątynie stolicy dzisiejszej Litwy...

- A jak mieliby to zrobić, skoro przed wojną stanowili zaledwie jeden procent mieszkańców? Owszem, Wilno jest ich historyczną stolicą. Jednak historia tak się potoczyła, że domy, pałace i świątynie tego miasta budowali przede wszystkim Polacy.

- A jednak to nie polskie flagi miały załopotać w mieście?

.- Współdziałając z czerwonoarmistami, Armia Krajowa uderzyła na Wilno powtórnie. Miasto zostało zdobyte 13 lipca. Sowieci usunęli jednak polskie flagi. Nie zgodzili się na defiladę i kazali nam opuścić miasto. Moja brygada zaczęła się przebijać w kierunku Warszawy. Byliśmy stale śledzeni przez sowieckie samoloty. W końcu zostaliśmy otoczeni i wzięci do niewoli. Wcześniej podstępnie aresztowano najwyższych dowódców AK. W obozie agitował nas pisarz Jerzy Putrament - nasz krajan, też rodowity wilnianin, który przed wojną stał się komunistą, a wojnę spędził w ZSRS - i w przemówieniu nawoływał, abyśmy wstąpili w szeregi armii Berlinga. Odpowiedzieliśmy: "Zwolnijcie naszych dowódców, oni będą decydować". Kapitan Putrament stwierdził, że to niemożliwe, bo jesteśmy związani z rządem londyńskim, i wyjechał z obozu jak niepyszny - zakrzyczany i wygwizdany. Pod silnym konwojem Sowieci załadowali nas do bydlęcych wagonów - w których było tak ciasno, że na zmianę jedni stali, drudzy siedzieli - i powieźli do Rosji. W Kałudze chciano z nas zrobić czerwonoarmistów - mieliśmy dostać nowe mundury i broń. Ale jak przyszło do przysięgi - nikt jej nie złożył.

- Był koniec lipca, już po zwycięskim powstaniu we Lwowie...

- Tam Polacy zaczęli wyzwalać miasto od środka. I tam również Armia Krajowa współdziałała z Armią Czerwoną.

- Mieszkańcy wykazali swój patriotyzm, pokrywając miasto lasem polskich flag. Na wieży ratuszowej zawisły dodatkowo flagi koalicjantów: brytyjska, amerykańska i sowiecka. Po niedługim czasie została tylko ta ostatnia.

- A żołnierze podzielili los kolegów z Wilna.

- I wtedy przyszedł czas na stolicę. Kiedy dowiedział się pan o wybuchu Powstania w Warszawie?

- W trakcie postoju pociągu na jednej ze stacji w drodze na zesłanie dowiedzieliśmy się od przygodnych ludzi. Zareagowaliśmy ogromnym entuzjazmem. Wierzyliśmy, że w tak potężnym mieście, jak Warszawa nasza sprawa odniesie zwycięstwo nie krótkotrwałe, lecz pełne.

- Ci, którym udało się uniknąć aresztowania, szli na pomoc walczącej stolicy...

- To było kilkanaście tysięcy dobrze uzbrojonych i zaprawionych w bojach żołnierzy - Zgrupowanie Wileńsko-Nowogródzkie czy Stołpecko-Nalibockie, które doszło do podwarszawskiej Puszczy Kampinoskiej i w krótkim czasie wyczyściło ją z Niemców. Ale Sowieci stworzyli kordon - gdyby tylko pozwolili im przejść, los Powstania mógł być inny. Do tego oddali niebo nad Warszawą Niemcom, a sowieckie lotniska były zaledwie o godzinę lotu. Warszawie zabrakło w Powstaniu nie ducha walki, lecz wsparcia lotniczego, broni przeciwpancernej i amunicji. Ale walki były planowane na tydzień.

- Komenda Główna AK znała wynik akcji podjętych w Wilnie i we Lwowie - czy wiary w zwycięstwo Powstania w stolicy nie należy nazwać błędem?

- Ja tego tak nie nazwę. Owszem, szef wywiadu, płk Drobik - o czym przecież niedawno w wywiadzie dla "Super Expressu" mówił prof. Ciechanowski - przestrzegał, że możemy nie dostać pomocy. Ale przecież Sowietom bezwzględnie zależało, żeby w Berlinie znaleźć się przed Amerykanami. Nikt nie podejrzewał, że się zatrzymają ani że Niemcy będą tak okrutni - żadne inne miasto tej wielkości nie doświadczyło w czasie wojny takich mordów. Decyzja o Powstaniu była trudna i jak każda inna musiała być zła.

- Kiedy dowiedział się pan o upadku Powstania?

- Pracując jako drwal w sowieckich lasach. Byliśmy zdruzgotani.

- Absolutna większość mieszkańców Wilna i Lwowa została repatriowana ze swoich ojczystych stron do różnych miejsc w Polsce.

- Ja również nie mogłem powrócić z zesłania do mojego domu. Rodzice z naszym wygnaniem nie potrafili się pogodzić do końca życia.

- Odwiedził pan kiedyś swój wileński dom?

- Byłem kiedyś pod nim. Mieszka tam teraz litewska rodzina.

Płk Czesław Cywiński

Prezes Zarządu Głównego Światowego Związku Żołnierzy Armii Krajowej, uczestnik wileńskiej operacji Ostra Brama

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki