Na drodze bełchatowian do sukcesu w Dausze stanęli ostatni dwaj triumfatorzy Ligi Mistrzów. Zenit (pod nazwą Dynamo) wygrywał Ligę Mistrzów w 2008 roku, a finałowym przeciwnikiem Skry w Katarze był tegoroczny najlepszy klubowy zespół Europy - włoskie Trentino (mecz zakończył się po zamknięciu tego wydania "Super Expressu"). Mistrzowie Polski w sobotę zapewnili sobie premię w wysokości 170 tysięcy dolarów, a w przypadku finałowego triumfu mieli zagwarantowane ćwierć miliona!
Półfinał z Rosjanami jak zwykle był pełen podtekstów.
- To są zawsze mecze podwyższonego ryzyka, trzeba się na nie odpowiednio nastawić. Jak staliśmy do hymnu, powiedziałem chłopakom, że będzie 3:1 - mówi "Super Expressowi" Daniel Pliński (31 l.).
Mecz zaczął się kiepsko dla Skry. Zenit objął w pierwszym secie wysokie prowadzenie i z łatwością wygrał tę partię. Wyglądało na to, że Rosjanie chcą zniszczyć bełchatowian.
- W pierwszym secie nie dawali nam dojść do głosu, nic nam nie szło, ale wiedzieliśmy, że to kwestia czasu, kiedy nasza gra zaskoczy - opowiada "Plina".
Rywale też sądzili, że jest po meczu. Przeliczyli się.
- Najgorsze było to, że za łatwo wygraliśmy pierwszego seta - ocenia amerykański rozgrywający Zenitu, Lloy Ball. A kolejne partie pokazały, że drużyna z Bełchatowa ma charakter. Wygrała seta drugiego i trzeciego, a po dramatycznej końcówce także czwartego. Skra awansowała zatem do finału, choć Rosjanie - tradycyjnie - robili wszystko, by wytrącić naszych siatkarzy z równowagi.
- Oni zmuszają nas do tego, żebyśmy grali ze zdwojoną agresją. Sami podsycają atmosferę swoim zachowaniem. Tym razem też nas prowokowali pod siatką podczas meczu. Nie mogliśmy tego tak zostawić - mówi Pliński.