WPROST. Autor "Ukrytej prawdy" nie chce przedstawić dowodów w sprawie SEKSAFERY i rzuca słuchawką!

2015-02-11 14:46

Znana dziennikarka opowiada o molestowaniu seksualnym, którego miał się dopuścić jej szef, redaktor znanej stacji telewizyjnej. I to by było mniej więcej wszystko, czego dowiadujemy się z artykułu "Ukryta prawda", który pojawił się w najnowszym numerze "Wprost". Żadnych nazwisk, dat i nazw. Sprawa tak enigamtyczna, że jej zbadania nie podjęły się do tej pory żadne media w Polsce. Tymczasem Marcin Dzierżanowski, współautor artykułu, twierdzi, że ma dowody na przytoczoną seksaferę.

- Sprawa dotyczy mojego byłego szefa, bardzo popularnej twarzy telewizyjnej, szefa zespołu w jednej ze stacji. W telewizji podlega mu spora grupa dziennikarzy. Moje kłopoty z nim zaczęły się od tego, jak powiedziałam mu "nie". Któregoś dnia podszedł do mnie z tekstem: "Widzę, że nie masz majtek pod dżinsami. Jedziemy do mnie?" Rzucił też, niby w żartach: "Oprzesz się, suko, o ścianę, a ja wejdę od tyłu" - tym szokującym wyznaniem rozpoczyna się artykuł "Ukryta prawda".

Liczymy, że z dalszej lektury tekstu dowiemy się, kto, kiedy i dlaczego. Nic z tego. Nie pada ani nazwisko rzekomego mobbera, ani nazwa stacji telewizyjnej. Co z tym fantem zrobić? Zastanawia się między innymi Jacek Żakowski. - Nie jestem miłośnikiem metody dziennikarskiej "Wprost". Uważam, że powinni zweryfikować precyzyjnie informacje, a tego nie zrobili i postawili nas wszystkich w bardzo trudnej sytuacji. (...) Albo media, albo firmy, które są w kręgu tych oskarżeń, albo organy państwa powinny to wyjaśnić - powiedział nam publicysta. W rozmowie z "Pressserwisem" Żakowski zasugerował, że dziennikarze wykazują się małą determinacją, ponieważ temat dotyczy ich środowiska. - Jak były tematy molestowania księży przez biskupów czy kobiet przez działaczy Samoobrony, to media aż huczały. A tamte tematy też nie leżały na ulicy, trzeba było się napracować, by do nich dotrzeć - zauważył.

Zobacz: Oświadczenie majątkowe Magdaleny Ogórek. Wiemy, ile zarabia Magdalena Ogórek!

Pojawia się pytanie, czy w ogóle jest co wyjaśniać. O ewentualne dowody w sprawie opisanego molestowania zapytaliśmy samego autora artykułu, Marcina Dzierżanowskiego. - Jeżeli publikuję tekst, to chyba jest oczywiste, że mam dowody, i tak dalej, że to sprawdzam - oznajmił oburzony dziennikarz, po czym rzucił słuchawką.

Postępowaniem dziennikarzy "Wprost" zbulwersowany jest również Bogusław Chrabota, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". - Jestem przyzwyczajony - w standardach przynajmniej polskiej prasy dzisiaj - jak się pisze materiał śledczy, to się ujawnia tożsamość. Natomiast rozsiewanie plotek... Więcej w tym podłości niż dziennikarstwa! Najczęściej jest tak, że nie podaje się nazwisk, bo nie ma się dowodów. A skoro nie ma się dowodów, można narazić się na śmieszność, procesy, itd. Jak się nie ma dowodów, to lepiej nie pisać - skwitował Chrabota.

Czy owe dowody, których domaga się środowisko dziennikarskie, i które podobno ma "Wprost", ukażą się w kolejnym numerze tygodnika? Niestety, przy drugiej próbie zadania tego pytania Dzierżanowskiemu, odpowiedziała nam automatyczna sekretarka.

A co Wy uważacie na ten temat? Zapraszamy do udziału w naszej sondzie.

ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki